8 stycznia 2015

Rozdział 11 - Memories spell.

         Z dedykacją dla Rocky, za cierpliwość i za to, że tu jest od samego początku. ♥ (ale tego tortu to ja Ci nie zapomnę xD) 

     Nie mam pojęcia co odbiło mi jakiś czas temu. Nie mogę pojąć tego jak mogłam chcieć usunąć ciążę, było mi za to strasznie wstyd. Mimo tego, że minęło dość sporo czasu od tego pamiętnego wydarzenia w nowojorskim hotelu to ja nadal czułam się jak idiotką patrząc Anthony'emu w oczy.. Doskonale pamiętałam jego pogardliwy wzrok, mówiący mi, że nie jestem tą samą Maddie co wcześniej. Często myślałam o  tym, co działo się w San Diego. Tęskniłam za moim starym światem, w którym wiodłam tak beztroskie życie, sielankę, która zniknęła na zawsze.
      W Bostonie czasami zaczepiali mnie ludzie, którzy prosili o autografy lub pytali się czy naprawdę jestem tą Madeleine Campbell. Nie wiedziałam co mam wtedy mówić i robić. Nie chciałam, aby uważano mnie za gwiazdę, przecież nigdy nią nie byłam, chciałam tylko zarobić trochę pieniędzy, nie sądziłam, że wszystko potoczy się w ten sposób. Bogato wystrojone hotele i drogie suknie to zdecydowanie nie była moja bajka.
    W każdym razie po moim powrocie do Bostonu zmieniło się wiele rzeczy. Nosiłam w sobie dziecko, które miało otrzymać imię Diana lub Alexander,  na moim palcu spoczywał pierścionek zaręczynowy... a dokładniej mówiąc to kilka źdźbeł trawy z wplecionym, sztucznym kwiatkiem. Joe nie miał funduszy na pierścionek z diamentem, który chciał mi podarować, z czego się ucieszyłam, bo tak oryginalny prezent, w dodatku własnoręcznie wykonany był wspaniały i miał dla mnie większą wartość niż wszystkie brylanty tego świata razem wzięte.
    Żyliśmy w naszym starym domku w czwórkę, czyli ze Stevenem i Stephanie. Muszę przyznać, że się dobrali, przynajmniej pod względem imion, bo w innych kwestiach bywało różnie. Steph nie szczędziła sobie narkotyków, podobnie jak Steven, niby powinno mnie to nie obchodzić, byli w końcu dorośli, ale mimo to się o nich martwiłam, doskonale wiedziałam o tym jak takie eksperymenty się kończą.
Joe kazał mi się trzymać od nich z daleka. Proponowałam mu to, że kupię mieszkanie za pieniądze, które zarobiłam, bo przecież było ich całkiem sporo, ale on uparł się na to, że sam sfinansuje nasz dom. A jak on się uprze to żadna siła go nie przekona.
    W wolnym czasie, gdy Anthony był na próbie lub jakimś małym koncercie, ja albo pisałam swoją książkę albo odwiedzałam naszych sąsiadów - gejów, lub po prostu pedałów, jak to mawiał mój narzeczony. William bardzo mi pomógł z moją... chorobą, jaką była anoreksja. Pokonałam ją, bo wiedziałam, że noszę w sobie dziecko i nie mogę pozwolić na to, aby coś mu się stało. Było ciężko, owszem, ale wspólnymi siłami z tego wyszliśmy.
     Joe zawsze się denerwował, gdy mówiłam mu o tym, że idę do Will'a, a ja nie miałam pojęcia dlaczego, przecież nie mógł być o mnie zazdrosny, to oczywiste. Ja w każdym razie nie miałam zamiaru rezygnować ze spotkań, które uwielbiałam.
    - Madeleine, jak się czujesz? - spytał Joe, po powrocie z... sama nie wiem skąd.
- Wspaniale. Wiesz co, dzisiaj pomyślałam sobie, że moglibyśmy...
- Nie kupimy psa. - przerwał mi i gwałtownie podniósł się z łóżka. - Dobrze wiesz, że nie znoszę tych ujadających czworonogów, chcesz żebym się wykończył nerwowo? Poza tym pies przy niemowlaku to nie jest najlepszy pomysł.
- Ale ja nie chcę psa.
- Teraz tak mówisz, bo odmówiłem. Steven mi powiedział o tym, że rozmawiałaś z tym pedałem o kupieniu psa więc nie kręć.- powiedział nabuzowany.
- Ale to William chce kupić zwierzaka, bo mają rocznicę z Jamesem. - wyjaśniłam. - W ogóle to co taki nerwowy dzisiaj jesteś? Coś się stało?
- Nie... tylko tak sobie pomyślałem, że mieszkanie ze Stevenem i Stephanie pod jednym dachem to naprawdę nie jest najlepszy pomysł. Może ja bym wziął kredyt i kupilibyśmy w końcu dom?- zaproponował, a ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Nie ma mowy. Joe, to absurdalne. Przecież ja mam pieniądze, one i tak leżą w banku i nie mam co z nimi zrobić. Gdybyś nie marudził to już dawno bylibyśmy po przeprowadzce.
- Maddie, ja i tak się na to nie zgodzę. Ja tu jestem mężczyzną i ja kupię nam dom. Później mogę nawet zasadzić drzewo, bo syna już spłodziłem. Także skończmy ten temat, ja niebawem coś wykombinuję, daj mi tydzień.
Zgodziłam się, bo przecież i tak nie miałam innego wyjścia, chociaż wiedziałam, że Anthony niczego nie wykombinuje. Nie da się ot tak wyczarować kilkunastu tysięcy dolarów. Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że na kredyt też nie miał szans, z powodu braku stałego źródła dochodów.
- To co chcesz robić? Jestem dzisiaj tylko Twój. - zapytał mój narzeczony, Boże, to takie piękne słowo.
- Czekałam na to pytanie odkąd się pojawiłeś. Więc tak, najpierw się przebierzesz, a raczej ubierzesz, później pójdziemy do sklepu po bluzę, później coś zjemy, może zapiekankę? A na koniec kupimy coś dla Alexa... albo Diany... chociaż na moje oko to będzie jednak chłopiec. Także zbieraj się, bo musimy wrócić do domu przed dziewiętnastą. - powiedziałam do swojego narzeczonego i czekałam na to, aż padnie zdanie w stylu "O nieee... tyle chodzenia? To może pójdź z kimś innym? Ten pedał zna się na ciuchach", ale o dziwo niczego takiego nie usłyszałam. Anthony (mój narzeczony, jakby ktoś zapomniał) bez marudzenia przystał na moją propozycję i pobiegł na górę, aby się naszykować.
Swoją drogą to schody stały się sporym kłopotem, biorąc pod uwagę fakt, że mój brzuch był coraz większy, a ja praktycznie bez przerwy przemieszczałam się z góry na dół i z dołu na górę. Przerażało mnie to, że podstawową rzeczą, o której myślałam było jedzenie. Niby nie wyglądałam aż tak źle jak na piąty miesiąc ciąży, miałam tylko minimalnie szersze uda, większy tyłek i oczywiście ciążowy brzuszek, ale mimo to ciągle była we mnie jakaś obawa przed nagłym przybraniem na wadze. Bałam się tego, że jak będę miała parę kilo więcej to przestanę podobać się Joe'mu, a ludzie na ulicy będą spoglądać na mnie z niesmakiem.
    - To zbieramy się? - zapytał Tony, schodząc ze schodów.
W miarę szybko (czyt. w tempie ślimaka) podniosłam się z kanapy, założyłam najwygodniejsze na świecie trampki, włożyłam portfel do kieszeni, po czym wyruszyliśmy.
- Właściwie to dlaczego musimy wrócić do domu przed dziewiętnastą? Umówiłaś się z kimś?
- Nie... - odparłam zażenowana, tym co miałam zamiar dopowiedzieć. - Tylko później będzie ciemno. - dodałam, a Joe parsknął śmiechem.
- No chyba żartujesz... kochanie, przy mnie jesteś bezpieczna. - powiedział sarkastycznie. - Jestem jedyną osobą na świecie, która może Ci coś zrobić... i w tym momencie najchętniej bym to zrobił, tylko Alex mi przeszkadza. - szyderczy uśmiech, o tak, nienawidziłam tego.
- Nawet nie próbuj mnie łaskotać, bo wrócę do domu. - chciałam powiedzieć to z powagą, ale wyszło na to, że w połowie zdania zaczęłam się śmiać, przypominając sobie wszystkie żenujące sytuację z udziałem Joe. Na przykład tę, kiedy tarzaliśmy się po trawniku na oczach wszystkich ludzi.
- Co? - spytał, ale widząc, że zaraz popłaczę się ze śmiechu zaczął śmiać się ze mną. Tak oto dwójka ludzi co najmniej nienormalnych spędzała ze sobą czas. - A pamiętasz to jak się poznaliśmy?- wypalił, gdy zdążyliśmy się uspokoić.
- Wiadomo, że tak. Nadal mam bliznę. - odpowiedziałam i spojrzałam na podłużne znamię nad łokciem. - Wiesz jak to bolało? Miałam ochotę Cię wtedy zabić...

     Szłam chodnikiem wracając z moich łowów, gdy nagle jakiś chłopak nie zdążył wyhamować na zakręcie i wjechał we mnie rowerem.
- O Boże! Nic się nie stało? Wszystko w porządku? - zasypywał mnie pytaniami, w między czasie ściągając ze mnie swoje stare i poobdzierane źródło transportu. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, bo poczułam jak coś kapie mi z ręki. Krew, oczywiście. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam podłużne rozcięcie spowodowane gwoździem, na który się nadziałam.
- Krew! Musimy jechać do szpitala!
- Spokojnie, przecież nic się nie stało, od takich rzeczy się nie umiera.
-  Jasne... a jak wda Ci się zakażenie, znaczy się... pani się wda... zakażenie czy coś, później będę miał człowieka na sumieniu.
- W takim razie możemy się przejść.
- Gdzie?
- Do szpitala.
- A, tak, szpital. To może najpierw coś z tym zrobisz, bo za chwilę wykrwawisz się na śmierć. - brunet ściągnął z siebie czarną, spraną koszulkę z napisem "ochrona" i owinął mi ją dookoła ręki.
- Dzięki. Pracujesz jako ochroniarz? - zapytałam.
- Nie, to bluzka wujka. A w ogóle to Anthony jestem, ale możesz mi mówić Joe, ewentualnie Joe Boski Pereira. - powiedział i spojrzał na mnie z uśmiechem, prawie się biedak o własne nogi zabił, tak się zagapił.
 - Ja jestem Madeleine. ale możesz mi mówić Maddie.
- Kiedyś miałem psa, który się tak nazywał. - powiedział, a ja spojrzałam na niego jak na kompletnego głupka, czego z resztą nie spostrzegł. Faceci...- Był dobermanem.
- Nazwałeś  dobermana Maddie? Jak to w ogóle brzmi... taki wielki pies i takie imię.
- Zrobiłem to specjalnie, wcale nie lubię psów, ale dostałem go na urodziny od ciotki, później musiałem się nim zajmować, aż do czasu przeprowadzki tutaj. A w ogóle to chyba nie jesteś stąd? Masz jakiś dziwny akcent, mówisz trochę jak bełkoczący żul. - powiedział i uśmiechnął się nieco zmieszany. - Wybacz. Wcale tak nie myślę, tak naprawdę to masz ładny akcent, taki seksowny.
- Dzięki, zawsze chciałam to usłyszeć. - odparłam nieco sarkastycznie.
Zaśmiałam się mimo silnego bólu, powodem był Tony, wiadomo. Niby praktycznie wcale go nie znałam, ale miałam nadzieję na to, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie. Mimo swojego idiotyzmu był słodki, a oprócz tego przystojny, strasznie młodo wyglądał.
- Właściwie to, w którym roku się urodziłeś?
- Eee... w czterdziestym szóstym. - odpowiedział robiąc niby mądrą minę.
- Taa, jasne. A tak na serio?
- No dobra... w pięćdziesiątym.
- W takim razie jestem od Ciebie starsza, małolacie. - zaśmiałam się, a on zaraz po mnie.
Wyszliśmy zza zakrętu, przy którym znajdował się szpital. Przez całą drogę do gabinetu rozmawialiśmy o głupotach. Dopiero, gdy przekroczyłam próg przeszły mnie ciarki na samą myśl o tym, co będą mi robić. 
 Lekarz kazał mi osłonić moją nieszczęsną ranę, a ja gdy tylko ją ujrzałam to myślałam, że zemdleję. To wyglądało strasznie, nawet doktor się skrzywił. 
Ostatecznie miałam założone dwa szwy i dostałam leki przeciwbólowe, który z resztą nie były potrzebne, bo przy Tonym całkowicie zapomniałam o bólu... 

     - Już po wszystkim? - zapytał, gdy wyszłam z gabinetu, przytaknęłam. - Jeszcze raz Cię przepraszam. 
- Mówiłam już, że nic się nie stało. - odparłam z uśmiechem. - A tak właściwie to chyba zapomniałeś o rowerze. - dodałam, uświadamiając sobie to, że Anthony był zestresowany w tak dużym stopniu, że zostawił swój środek transportu na środku ulicy. 
- O kurwa... 

     - No, pamiętam... teraz tak sobie myślę... boisz się chodzić po ciemku i to w dodatku ze mną, a jeszcze jakiś czas temu spałaś w lesie.
- Ale teraz jestem w ciąży. - odpowiedziałam uśmiechnięta i skręciłam w stronę budki z zapiekankami, podobno najlepszymi w całym Bostonie.


__________________

Helou. Czuję się cholernie dziwnie dodając ten rozdział, właściwie to będę się głupio czuła za każdym razem, eh. Zapewne słabo to wyszło, bo dodaję z telefonu, gdzie nawet nie mogę niczego poprawić, bo dostaję nerwicy. D:

4 komentarze:

  1. Jestem! Przybyłam w końcu! Matma wzięła górę, wybacz.
    Tak! Dobrze, że nie usunęła tego dziecka! Tak!
    Ten pierścionek, co ma Maddie, to naprawdę jest więcej wart niż wszystkie brylanty. Własnoręczny, podarowany z miłości...Pięknie, Joe :')
    Dobrze, że Will jej pomógl z anoreksją. Inaczej mogło się to źle skończyć.
    Hahahaha, jak wyskoczył z tym psem. Taki wszystkowiedzący Joe.
    Mój drogi Joe, skąd pewność, że spłodziłeś syna? Chcę zobaczyć Twoją minę, jak to będzie dziewczynka!
    O, więc tak się poznali! Dobre.
    A to z tym spaniem w lesie- genialne!
    Krotko i do dupy, bo muszę naaadrabiać, a jest już niedziela!
    Weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. HALO HALO HALO, JESTEM!
    Boże jakie opóźnienie, a na dodatek nad rozdziałem jest dla mnie dedykacja, cholera jak mi głupio. Dziękuję Ci za nią bardzo, Zuziu! Haha wiesz, teraz sama mam ochotę zjeść ten tort, a przecież nie mam go już od miesiąca ;_;
    Dobra, a teraz do rozdziału! Uh, stęskniłam się za losami Maddie i Joe i to jak, jej! I cieszę się z tego, że będą mieli dziecko, naprawdę się cieszę, wydają mi się nie wiedzieć czemu świetnym materiałem na rodziców, haha. Maddie dobrze zrobiła i nie dziwie się jej że jest jej wstyd za to co mówiła wcześniej.
    Cóż, sama również lubię tych gejów xD tacy ludzie są zabawni, o.
    Haha i ta historia poznania! Kurcze, nie ma to jak subtelnie zacząć znajomość. I to jaką piękną znajomość :')
    Wszytsko chyba zaczyna się z powrotem układać, więc cieszmy się, bo jest z czego, ha!
    Oh, Zuziu, ja kocham tego bloga, naprawdę, ten hipisowski klimat jest cudowny. Wybacz znów taki komentarz ale telefon . -.
    Pozdrawiam Cię moja droga! Peace, love & rock n' roll ❤

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
  4. O, ja pierdziele, weszłam tu dopiero teraz. XD Rzeczywiście taki sam jest. XD
    A rozdział to Ci skomentuję, wiesz o tym, przecież, Zuzka.

    OdpowiedzUsuń