10 sierpnia 2015

Rozdział 12 (epilog)

Czołem. Chciałabym przedstawić Wam to, co stworzyła Joanne Isbell w oparciu o moje plany względem zakończenia tego opowiadania. Nie muszę chyba mówić, że jestem strasznie wzruszona tym, że ktoś kontynuuje to, co tworzyłam i czego nie jestem w stanie zakończyć. 
Osobiście uważam, że to co znajduje się poniżej jest napisanie świetnie, ale co się dziwić, gdy ma się do czynienia z taką osobą jak Joanne. :D
- Szajla (idzie się pogubić z tym kto gdzie jak xD) 

__________________________________


Zanim zaczniecie czytać...

Jak wiecie, to jest kontynuacja pierwszego opowiadania Shayli. W poniższym rozdziale (epilogu) wszystko jest zgodne z "wytycznymi", które Shayla mi wysłała na e-mailu. Tak, tak. Planowała tak zrobić, tak zakończyć, ja tylko ubrałam to w słowa. Zapraszam do czytania i komentowania. :)

J.Isbell



1972, wiosna


Kochana Maddie!
To prawdopodobnie ostatni list, jaki do Ciebie piszę.
Nie mogę tak żyć. Czuję się tak strasznie samotna i nie mam się do kogo odezwać, wszędzie panuje pustka i cisza. Ciągle po głowie chodzi mi jedno pytanie: Dlaczego? Dlaczego on mnie zostawił? Nawet się nie pożegnał...Ja go nadal kocham! Całymi dniami myślę o nim i tęsknię.
Narkotyki wcale mi nie pomagały. Były zbędnym dodatkiem, ale akurat teraz choć raz okażą się pomocne. W chwili, gdy czytasz ten list, mnie już nie ma na tym świecie. 
Twoja Naomi



Szanowna Panno Campbell
Z żalem musimy pani przekazać wiadomość o śmierci panny Naomi Richardson, którą poniosła na terenie swojej posesji w San Diego, dnia 30 marca 1972 roku. Przyczyną śmierci było przedawkowanie kokainy. Natychmiastowa reanimacja na miejscu i następnie płukanie żołądka w szpitalu nie przyniosły żadnego efektu.
Prosimy o pani szybkie przybycie.
Łączymy się w bólu
Stanowy Szpital w San Diego


Siedziałam przy nieskazitelnie czystym, kuchennym stole, w naszym nowym domku, z otwartymi szeroko ustami. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie przeczytałam. Moja Naomi...Jak ja mogłam ją tak zostawić...
-O Matko...- ukryłam twarz we dłoniach, nadal ściskając list.
-Maddie?! Coś się stało? Boli Cię coś?!- Joe od razu wybiegł z salonu i już stał przy mnie, zaniepokojony.
-Nie...nic mi nie jest...ale...- nie mogłam wykrztusić strasznej prawdy z ust i na domiar złego łzy zaczęły lecieć mi po twarzy.
-Maddie...co jest?- spytał, przyglądając mi się z uwagą.
Uniosłam ciężko rękę i pomachałam mu papierem przed oczami. Chwycił go i zatopił się w jego przeraźliwie smutnej treści. Po chwili, pobladły, odłożył list na stół.
-O kurwa.- mruknął, lekko przerażony.
-Anthony...my...Jedziemy do San Diego.- oznajmiłam, starając się użyć jak najbardziej stanowczego tonu. Nie za bardzo mi to wyszło, ale mój narzeczony się zgodził.
Na miejscu dowiedzieliśmy się, że ciało Naomi (jak to okropnie brzmi!) znalazł sąsiad, który nie mogąc wejść do domu, wybił szybę w salonie i tam właśnie znalazł dziewczynę. Oczywiście szybko zadzwonił po pogotowie i niewiele myśląc przystąpił do reanimacji, ale nic to nie dało.
-Nie umiem nawet wyrazić swojego żalu, panno Campbell.- powiedział, patrząc na mnie swoimi szarymi oczami.
Pogrzeb był cichy i skromny. Brałam w nim udział ja, Anthony i owy sąsiad. Jej rodziców nie miałam jak zawiadomić, podobnie jak Stanleya, chociaż on praktycznie się już nie liczy.
Wielki ból ściskał moje serce za każdym razem, jak myślałam o  mojej przyjaciółce, której nie potrafiłam ochronić, o której zapomniałam, którą zostawiłam na pastwę losu. Żal mi również było, że nigdy nie zobaczy mojego dziecka.

***

Ciężko mi było pogodzić się ze stratą Naomi. Joe jednak ciągle mnie wspierał, podobnie jak Steven i Stephanie oraz moi przyjaciele-"pedały", jak to mówił Anthony, którzy mimo naszej przeprowadzki przychodzili do nas. Trudno powiedzieć, czy mój narzeczony był z tego powodu zadowolony jednak wiedział, co przeżywam i nie sprzeciwiał się.
Jakiś czas później urodziłam zdrowego, małego Alexandra, który był idealną kopią mojego Anthony'ego, za wyjątkiem oczu, które miał po mnie i jak się później okazało włosów. Joe oczywiście pękał z dumy i triumfu, ciągle powtarzał: "A nie mówiłem, że to będzie chłopczyk?". Za rodziców chrzestnych wybraliśmy Stevena i Stephanie. Tak bardzo chciałam, żeby to Naomi była matką chrzestną mojego Alexa, ale jej już tu nie było.
Kilka tygodni później wzięliśmy ślub z Anthony'm, a on następnie na terenie naszej posesji posadził niedużego jeszcze dęba czerwonego. Zrobił wszystko, co mężczyzna zrobić powinien. Starał się być "najwspanialszym na świecie ojcem" i bardzo rozpieszczał nasze dziecko. Przez cały czas grał w Aerosmith i oczywiście wziął sobie na cel nauczenia Alexa gry na gitarze, gdy ten trochę podrośnie.
Przez wiele następnych lat stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę, a Alexander rósł zdrowo, otoczony radością i miłością.


KONIEC

Napisała: Joanne Isbell
_________________________________________________________________________________________
Tak, tak. Wiem. To nie jest nawet w połowie tak dobre, jakby pisała to Shayla, która posiada inny styl niż ja. No, ale próbowałam się wczuć i starałam się. :)  J.Isbell

6 komentarzy:

  1. Chciałabym wiedzieć co Cię skłoniło do tego, aby zrobić z tego opowiadania gówno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... ja bym chciała wiedzieć dlaczego sądzisz, że zrobiłam z niego "gówno".

      Usuń
    2. Witaj Anonimie. xD Zablokowane anonimy u mnie na blogu i asku dają się we znaki, co? Hah, jak Ci się coś nie podoba, to e-mail jest zawsze dostępny. Ale jak wolisz pozostać tchórzem, to nie ma sprawy. Szkoda tylko, że obrażasz czyjąś pracę, nie mając do tego podstaw. :)

      Usuń
  2. Nie wiem, kto napisał komentarz powyżej, ale aż mnie zamurowało, i przyłączam się do pytania Zuzi - dlaczego?
    Przede wszystkim - gratuluję serdecznie Joanne, zresztą już Ci mówiłam Asiu, że uważam to za piękny gest :)
    Zakończenie jest treściwe i... Szczęśliwe, po prostu. Dziwnie się z tym czuję, dziwnie mi to komentować, haha, naprawdę. Ale cóż... Zuziu - mimo Twojego porzucenia tego opowiadania, składam Ci, haha, serdeczne gratulacje, bo blog był, jest cudowny. I ja go kocham. I zawsze będę pamiętać. Cieszę się, że historia skończyła się w taki sposób, choć jednocześnie żal mi w związku z Naomi. Ale cóż. Coś za coś. Życie za życie...
    Pięknie, moje panie.
    Miłego, oh, życia ❤❤❤

    Hugs, Rocky

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam epilog już dawno, jednak nie skomentowałam go i raczej nie miałam zamiaru, ponieważ nie potrafię. Smutno mi, że to się skończyło, naprawdę. Ale to już chyba lepsze, bo jeśli miałoby tak stać i się marnować...
    Zuziu, myślę, że jeszcze kiedyś pisać będziesz.
    Aśka, wyszło Ci wspaniale, nie słuchaj tych anonimów, naprawdę, pozytywnie mnie zaskoczyłaś tym zakończeniem.

    Bohaterowie odchodzą i układają sobie życie, prowadzą rodziny i nas zostawiają. Śmierć Naomi mnie zabolała i to okropnie. Kochałam ją, a Ty, Zuzka, tak okrutnie mi ją zabrałaś. ;___; JAK MOGŁAŚ?!
    Potrafię teraz tylko myśleć nad tym jak będzie z Marie, której historię również dokończy Estranged (nie, Ty nie jesteś Joanne Isbell XDD). Jednak na pewno wyjdzie z tego coś dobrego.

    Żegnam się z Tobą, Zuziu, bo, za pewne, już ostatni raz widzimy się tutaj. Kocham Cię, kocham to opowiadanie, kocham Maddie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam bardzo serdecznie do Nas.
    Wiem, co sobie pomyślisz, jednak z góry chciałam się wytłumaczyć.
    Blogger od jakiegoś czasu podupada (tak przynajmniej wynika z moich obserwacji) i ja, jak ten rycerz walczę o choć krztę zainteresowania. (albo jak dziwka o klienta, wybierz poprawne ;_; )
    Może i kojarzysz mnie z opowiadania "Road To California. Living After Midnight" któremu wiodło się całkiem nieźle. Zapraszam zatem ponownie do nas.
    Komentarzy systematycznie nie zostawiam z pewnych bardzo prostych przyczyn wyjaśnionych na blogu, jednak w ramach rekompensaty zaproponuję układ. Pozostawiając przy komentarzu u nas link do siebie możesz być pewna, że pojawi się on na naszym fp na facebook'u.
    Jeszcze raz przepraszam i zachęcam do odwiedzenia nas.
    Pozdrawiam.

    http://californiassounds.blogspot.com/

    ~Poniżona Michelle. :'')

    OdpowiedzUsuń