Czołem. Chciałabym przedstawić Wam to, co stworzyła Joanne Isbell w oparciu o moje plany względem zakończenia tego opowiadania. Nie muszę chyba mówić, że jestem strasznie wzruszona tym, że ktoś kontynuuje to, co tworzyłam i czego nie jestem w stanie zakończyć.
Osobiście uważam, że to co znajduje się poniżej jest napisanie świetnie, ale co się dziwić, gdy ma się do czynienia z taką osobą jak Joanne. :D
- Szajla (idzie się pogubić z tym kto gdzie jak xD)
__________________________________
Zanim zaczniecie czytać...
Jak wiecie, to jest kontynuacja pierwszego opowiadania Shayli. W poniższym rozdziale (epilogu) wszystko jest zgodne z "wytycznymi", które Shayla mi wysłała na e-mailu. Tak, tak. Planowała tak zrobić, tak zakończyć, ja tylko ubrałam to w słowa. Zapraszam do czytania i komentowania. :)
J.Isbell
1972, wiosna
Kochana Maddie!
To prawdopodobnie ostatni list, jaki do Ciebie piszę.
Nie
mogę tak żyć. Czuję się tak strasznie samotna i nie mam się do kogo
odezwać, wszędzie panuje pustka i cisza. Ciągle po głowie chodzi mi
jedno pytanie: Dlaczego? Dlaczego on mnie zostawił? Nawet się nie
pożegnał...Ja go nadal kocham! Całymi dniami myślę o nim i tęsknię.
Narkotyki
wcale mi nie pomagały. Były zbędnym dodatkiem, ale akurat teraz choć
raz okażą się pomocne. W chwili, gdy czytasz ten list, mnie już nie ma
na tym świecie.
Twoja Naomi
Szanowna Panno Campbell
Z żalem musimy pani przekazać wiadomość o śmierci panny Naomi Richardson, którą poniosła na
terenie swojej posesji w San Diego, dnia 30 marca 1972 roku. Przyczyną
śmierci było przedawkowanie kokainy. Natychmiastowa reanimacja na
miejscu i następnie płukanie żołądka w szpitalu nie przyniosły żadnego
efektu.
Prosimy o pani szybkie przybycie.
Łączymy się w bólu
Stanowy Szpital w San Diego
Siedziałam
przy nieskazitelnie czystym, kuchennym stole, w naszym nowym domku, z
otwartymi szeroko ustami. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie
przeczytałam. Moja Naomi...Jak ja mogłam ją tak zostawić...
-O Matko...- ukryłam twarz we dłoniach, nadal ściskając list.
-Maddie?! Coś się stało? Boli Cię coś?!- Joe od razu wybiegł z salonu i już stał przy mnie, zaniepokojony.
-Nie...nic mi nie jest...ale...- nie mogłam wykrztusić strasznej prawdy z ust i na domiar złego łzy zaczęły lecieć mi po twarzy.
-Maddie...co jest?- spytał, przyglądając mi się z uwagą.
Uniosłam
ciężko rękę i pomachałam mu papierem przed oczami. Chwycił go i zatopił
się w jego przeraźliwie smutnej treści. Po chwili, pobladły, odłożył
list na stół.
-O kurwa.- mruknął, lekko przerażony.
-Anthony...my...Jedziemy
do San Diego.- oznajmiłam, starając się użyć jak najbardziej
stanowczego tonu. Nie za bardzo mi to wyszło, ale mój narzeczony się
zgodził.
Na miejscu dowiedzieliśmy się, że
ciało Naomi (jak to okropnie brzmi!) znalazł sąsiad, który nie mogąc
wejść do domu, wybił szybę w salonie i tam właśnie znalazł dziewczynę.
Oczywiście szybko zadzwonił po pogotowie i niewiele myśląc przystąpił do
reanimacji, ale nic to nie dało.
-Nie umiem nawet wyrazić swojego żalu, panno Campbell.- powiedział, patrząc na mnie swoimi szarymi oczami.
Pogrzeb
był cichy i skromny. Brałam w nim udział ja, Anthony i owy sąsiad. Jej
rodziców nie miałam jak zawiadomić, podobnie jak Stanleya, chociaż on
praktycznie się już nie liczy.
Wielki ból
ściskał moje serce za każdym razem, jak myślałam o mojej przyjaciółce,
której nie potrafiłam ochronić, o której zapomniałam, którą zostawiłam
na pastwę losu. Żal mi również było, że nigdy nie zobaczy mojego
dziecka.
***
Ciężko
mi było pogodzić się ze stratą Naomi. Joe jednak ciągle mnie wspierał,
podobnie jak Steven i Stephanie oraz moi przyjaciele-"pedały", jak to
mówił Anthony, którzy mimo naszej przeprowadzki przychodzili do nas.
Trudno powiedzieć, czy mój narzeczony był z tego powodu zadowolony
jednak wiedział, co przeżywam i nie sprzeciwiał się.
Jakiś
czas później urodziłam zdrowego, małego Alexandra, który był idealną
kopią mojego Anthony'ego, za wyjątkiem oczu, które miał po mnie i jak
się później okazało włosów. Joe oczywiście pękał z dumy i triumfu,
ciągle powtarzał: "A nie mówiłem, że to będzie chłopczyk?". Za
rodziców chrzestnych wybraliśmy Stevena i Stephanie. Tak bardzo
chciałam, żeby to Naomi była matką chrzestną mojego Alexa, ale jej już
tu nie było.
Kilka
tygodni później wzięliśmy ślub z Anthony'm, a on następnie na terenie
naszej posesji posadził niedużego jeszcze dęba czerwonego. Zrobił
wszystko, co mężczyzna zrobić powinien. Starał się być "najwspanialszym
na świecie ojcem" i bardzo rozpieszczał nasze dziecko. Przez cały czas
grał w Aerosmith i oczywiście wziął sobie na cel nauczenia Alexa gry na
gitarze, gdy ten trochę podrośnie.
Przez wiele następnych lat stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę, a Alexander rósł zdrowo, otoczony radością i miłością.
KONIEC
Napisała: Joanne Isbell
_________________________________________________________________________________________
Tak,
tak. Wiem. To nie jest nawet w połowie tak dobre, jakby pisała to
Shayla, która posiada inny styl niż ja. No, ale próbowałam się wczuć i
starałam się. :) J.Isbell
Chciałabym wiedzieć co Cię skłoniło do tego, aby zrobić z tego opowiadania gówno.
OdpowiedzUsuńCóż... ja bym chciała wiedzieć dlaczego sądzisz, że zrobiłam z niego "gówno".
UsuńWitaj Anonimie. xD Zablokowane anonimy u mnie na blogu i asku dają się we znaki, co? Hah, jak Ci się coś nie podoba, to e-mail jest zawsze dostępny. Ale jak wolisz pozostać tchórzem, to nie ma sprawy. Szkoda tylko, że obrażasz czyjąś pracę, nie mając do tego podstaw. :)
UsuńNie wiem, kto napisał komentarz powyżej, ale aż mnie zamurowało, i przyłączam się do pytania Zuzi - dlaczego?
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim - gratuluję serdecznie Joanne, zresztą już Ci mówiłam Asiu, że uważam to za piękny gest :)
Zakończenie jest treściwe i... Szczęśliwe, po prostu. Dziwnie się z tym czuję, dziwnie mi to komentować, haha, naprawdę. Ale cóż... Zuziu - mimo Twojego porzucenia tego opowiadania, składam Ci, haha, serdeczne gratulacje, bo blog był, jest cudowny. I ja go kocham. I zawsze będę pamiętać. Cieszę się, że historia skończyła się w taki sposób, choć jednocześnie żal mi w związku z Naomi. Ale cóż. Coś za coś. Życie za życie...
Pięknie, moje panie.
Miłego, oh, życia ❤❤❤
Hugs, Rocky
Przeczytałam epilog już dawno, jednak nie skomentowałam go i raczej nie miałam zamiaru, ponieważ nie potrafię. Smutno mi, że to się skończyło, naprawdę. Ale to już chyba lepsze, bo jeśli miałoby tak stać i się marnować...
OdpowiedzUsuńZuziu, myślę, że jeszcze kiedyś pisać będziesz.
Aśka, wyszło Ci wspaniale, nie słuchaj tych anonimów, naprawdę, pozytywnie mnie zaskoczyłaś tym zakończeniem.
Bohaterowie odchodzą i układają sobie życie, prowadzą rodziny i nas zostawiają. Śmierć Naomi mnie zabolała i to okropnie. Kochałam ją, a Ty, Zuzka, tak okrutnie mi ją zabrałaś. ;___; JAK MOGŁAŚ?!
Potrafię teraz tylko myśleć nad tym jak będzie z Marie, której historię również dokończy Estranged (nie, Ty nie jesteś Joanne Isbell XDD). Jednak na pewno wyjdzie z tego coś dobrego.
Żegnam się z Tobą, Zuziu, bo, za pewne, już ostatni raz widzimy się tutaj. Kocham Cię, kocham to opowiadanie, kocham Maddie.
♥
Zapraszam bardzo serdecznie do Nas.
OdpowiedzUsuńWiem, co sobie pomyślisz, jednak z góry chciałam się wytłumaczyć.
Blogger od jakiegoś czasu podupada (tak przynajmniej wynika z moich obserwacji) i ja, jak ten rycerz walczę o choć krztę zainteresowania. (albo jak dziwka o klienta, wybierz poprawne ;_; )
Może i kojarzysz mnie z opowiadania "Road To California. Living After Midnight" któremu wiodło się całkiem nieźle. Zapraszam zatem ponownie do nas.
Komentarzy systematycznie nie zostawiam z pewnych bardzo prostych przyczyn wyjaśnionych na blogu, jednak w ramach rekompensaty zaproponuję układ. Pozostawiając przy komentarzu u nas link do siebie możesz być pewna, że pojawi się on na naszym fp na facebook'u.
Jeszcze raz przepraszam i zachęcam do odwiedzenia nas.
Pozdrawiam.
http://californiassounds.blogspot.com/
~Poniżona Michelle. :'')