Z dedykacją dla Faith. ♥
- Joe, to jest moje życie i moja decyzja. - odparłam i otarłam łzy z policzków.
- Dlaczego chcesz zabić dziecko?! Jak możesz?! Gdzie podziała się ta roześmiana, wesoła Maddie, która karmiła ptaki w parku?
- Przestań. - wymamrotałam i ukryłam twarz w dłoniach. Anthony chodził niespokojnie po pokoju i co chwilę na mnie spoglądał. Przez kilkanaście minut trwaliśmy w ciszy.
- Zostawię Cię jeśli poddasz się aborcji. - powiedział i usiadł naprzeciwko mnie.
- Joe, nie mów tak, błagam.
- Ten pierdolony Karl zrobił Ci wodę z mózgu. Boisz się tego, że przez ciążę przytyjesz, czy co, kurwa?
- Zostaw mnie samą. Na chwilę.
Anthony wyszedł, trzasnął drzwiami, a po chwili usłyszałam wiązankę przeróżnych przekleństw.
Czułam, że mój związek wisi na włosku. Coraz rzadziej widywałam się z Joe. W dodatku zaszłam w ciążę. Miałam pewność, że nie jest to dziecko Jimmy'ego. Nie widziałam się z nim cztery miesiące, a lekarz powiedział, że to dopiero siódmy tydzień ciąży.
Nie chciałam dziecka, nie byłam na to gotowa. Chciałam wykorzystać szansę jaką podarował mi los. Bycie modelką nigdy nie było moim marzeniem, ale dzięki temu mogłam zarabiać pieniądze, poznawałam ciekawych ludzi, nie chciałam tego kończyć.
Żałowałam, że powiedziałam o tym wszystkim Anthony'emu. Mogłam załatwić sprawę po cichu, uniknęłabym tym samym zbędnych kłótni.
- Mogę? - spytał brunet i wychylił głowę zza drzwi. Przytaknęłam. - Przepraszam, nie powinienem na Ciebie krzyczeć, ale Maddie, zrozum, że to nie mieści mi się w głowie. Przecież od zawsze kochałaś dzieci, byłaś wolontariuszką w domu dziecka, zawsze zachwycałaś się Cassie. Mamy szansę na stworzenie rodziny. Nasz zespół się rozwija, coraz więcej gramy, może uda nam się wydać płytę. Moglibyśmy kupić jakieś małe mieszkanie z dala od Stevena. Bylibyśmy sami, tylko my i nasze dziecko.
- Wiele rzeczy zmieniło się od tamtego czasu. Po prostu nie chcę dziecka, przynajmniej nie teraz. - odparłam stanowczo.
- Nie poznaję Cię, naprawdę. Wracam do domu, jeśli będziesz miała ochotę to przyjedź. - odparł i wyszedł z mojego apartamentu.
Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Nie chciałam tracić Joe'go. Nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Spędziliśmy razem tyle cudownych lat, był dla mnie niesamowicie ważną osobą. Kariera była niczym w porównaniu do niego.
♥ ♥ ♥
Włożyłam na siebie czarne legginsy i szeroką bluzę z logo Pepsi, po czym postanowiłam odwiedzić Karla. Doszłam do wniosku, że powinien dowiedzieć się o ciąży, traktowałam go jak przyjaciela, chociaż obawiałam się, że ja jestem dla niego jestem tylko maszyną do zarabiania pieniędzy. Współpracował z kilkoma dziewczynami takimi jak ja, więc czemu akurat mnie miałby darzyć wyjątkowo dużą sympatią?
- O, cześć Maddie. - przywitał mnie mężczyzna i szerzej otworzył mahoniowe drzwi do jego apartamentu. Usiadłam na kremowej kanapie, po czym odbyliśmy ze sobą krótką, typową rozmowę typu "co u Ciebie?", "Jak zdrowie?", aż w końcu nadszedł czas na przekazanie Karlowi nowiny.
- Jestem w ciąży. - wypaliłam prosto z mostu, co zabrzmiało mniej więcej jak ton Stevena informującego mnie o umyciu zębów.
- Chyba żartujesz... naprawdę?! - rozpromienił się i zaczął mnie przytulać. - To wspaniale!
- Karl... chcę usunąć to dziecko. - wymamrotałam, tym samym ostudzając jego entuzjazm.
- Mogę wiedzieć dlaczego? - zapytał i usiadł obok mnie. Spojrzał na mnie jak troskliwy ojciec na swoją córkę, a ja miałam ochotę się rozpłakać.
- Nie jestem na to gotowa, mam tylko dwadzieścia trzy lata, poza tym to zniszczyłoby wszystko to, na co dość ciężko pracowałam. Poświęciłam się dla tej pracy, co z resztą widać... - zlustrowałam spojrzeniem swoje wychudzone ciało, tym samym zastanawiając się jakim cudem moje dziecko nadal żyło.
- Oszalałaś?! Dziewczyno, to tylko praca! Nic zobowiązującego, jeśli ludzie, z którymi podpisaliśmy kontrakty dowiedzą się o ciąży to od razu je zerwą, nawet obejdzie się bez sądu! Na Twoim miejscu to wracałbym do siebie, pakował walizki i czym prędzej leciał do Bostonu!
Uśmiechnęłam się do mężczyzny i zrobiłam wszystko według jego wskazówek. Przeklinałam się w myślach za to, co się wydarzyło. Nie zmieniłam w pełni swojego nastawienia do ciąży i macierzyństwa, ale rozmowa z Karlem bardzo mi pomogła.
Pożegnałam się z mężczyzną, w ekspresowym tempie spakowałam ubrania do walizki, po czym taksówka przetransportowała mnie pod najbliższe lotnisko. Przez cały czas uśmiechałam się do samej siebie, miałam ochotę skakać z radości na myśl o tym, że niebawem ujrzę mojego kochanego Anthony'ego, którego dwa tygodnie temu tak bezmyślnie zraniłam. Mój entuzjazm ugasiła kobieta, która oznajmiła mi, że najbliższy samolot do Bostonu odleciał dwie godziny temu, a następny będzie dopiero za dwa dni, co więcej bilety były już sprzedane, a na pokładzie nie znalazłoby się dla mnie ani jedno wolne miejsce.
Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, wymeldowałam się z hotelu, miałam przy sobie tylko kilka sukienek, dwieście dolarów i butelkę wody...
Wyszłam na jedną z nowojorskich alei i usiadłam na dużej, niebieskiej walizce niczym autostopowiczka. Nie miałam innego wyjścia, musiałam zdać się na łaskę jakiegoś dobrego człowieka, który pomógłby mi w dotarciu do mojego ukochanego.
Po stosunkowo niedługim czasie zatrzymał się przede mną stary, podniszczony samochód prowadzony przez pewnego staruszka o bardzo sympatycznej twarzy.
- Dzień dobry! Czy jedzie pan może w kierunku Bostonu? - zapytałam głosem przepełnionym nadzieją.
- Ohohoho, przykro mi, ale wybieram się do Scranton, a to kompletnie nie po drodze. - powiedział, uśmiechnął się i odjechał... a ja czekałam dalej.
Wyciągnęłam z walizki długopis i zaczęłam rysować kwiatki na udzie. Potwornie mi się nudziło, a to była jedyna rzecz jaką mogłam robić. Po powstaniu całkiem ładnego a'la tatuażu na horyzoncie pojawiło się wybawienie. Czerwona furgonetka, która zatrzymała się tuż obok mnie.
- Dokąd się wybierasz, maleńka? - zapytał dosyć obleśny mężczyzna o długiej brodzie i czarnych włosach.
- Do Bostonu...
- W takim razie serdecznie zapraszam! - uśmiechnął się, ukazując swoje wybrakowane uzębienie.
Wsiadłam do środka, w końcu nie należy oceniać książki po okładce.
- Jestem w ciąży. - wypaliłam prosto z mostu, co zabrzmiało mniej więcej jak ton Stevena informującego mnie o umyciu zębów.
- Chyba żartujesz... naprawdę?! - rozpromienił się i zaczął mnie przytulać. - To wspaniale!
- Karl... chcę usunąć to dziecko. - wymamrotałam, tym samym ostudzając jego entuzjazm.
- Mogę wiedzieć dlaczego? - zapytał i usiadł obok mnie. Spojrzał na mnie jak troskliwy ojciec na swoją córkę, a ja miałam ochotę się rozpłakać.
- Nie jestem na to gotowa, mam tylko dwadzieścia trzy lata, poza tym to zniszczyłoby wszystko to, na co dość ciężko pracowałam. Poświęciłam się dla tej pracy, co z resztą widać... - zlustrowałam spojrzeniem swoje wychudzone ciało, tym samym zastanawiając się jakim cudem moje dziecko nadal żyło.
- Oszalałaś?! Dziewczyno, to tylko praca! Nic zobowiązującego, jeśli ludzie, z którymi podpisaliśmy kontrakty dowiedzą się o ciąży to od razu je zerwą, nawet obejdzie się bez sądu! Na Twoim miejscu to wracałbym do siebie, pakował walizki i czym prędzej leciał do Bostonu!
Uśmiechnęłam się do mężczyzny i zrobiłam wszystko według jego wskazówek. Przeklinałam się w myślach za to, co się wydarzyło. Nie zmieniłam w pełni swojego nastawienia do ciąży i macierzyństwa, ale rozmowa z Karlem bardzo mi pomogła.
Pożegnałam się z mężczyzną, w ekspresowym tempie spakowałam ubrania do walizki, po czym taksówka przetransportowała mnie pod najbliższe lotnisko. Przez cały czas uśmiechałam się do samej siebie, miałam ochotę skakać z radości na myśl o tym, że niebawem ujrzę mojego kochanego Anthony'ego, którego dwa tygodnie temu tak bezmyślnie zraniłam. Mój entuzjazm ugasiła kobieta, która oznajmiła mi, że najbliższy samolot do Bostonu odleciał dwie godziny temu, a następny będzie dopiero za dwa dni, co więcej bilety były już sprzedane, a na pokładzie nie znalazłoby się dla mnie ani jedno wolne miejsce.
Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, wymeldowałam się z hotelu, miałam przy sobie tylko kilka sukienek, dwieście dolarów i butelkę wody...
Wyszłam na jedną z nowojorskich alei i usiadłam na dużej, niebieskiej walizce niczym autostopowiczka. Nie miałam innego wyjścia, musiałam zdać się na łaskę jakiegoś dobrego człowieka, który pomógłby mi w dotarciu do mojego ukochanego.
Po stosunkowo niedługim czasie zatrzymał się przede mną stary, podniszczony samochód prowadzony przez pewnego staruszka o bardzo sympatycznej twarzy.
- Dzień dobry! Czy jedzie pan może w kierunku Bostonu? - zapytałam głosem przepełnionym nadzieją.
- Ohohoho, przykro mi, ale wybieram się do Scranton, a to kompletnie nie po drodze. - powiedział, uśmiechnął się i odjechał... a ja czekałam dalej.
Wyciągnęłam z walizki długopis i zaczęłam rysować kwiatki na udzie. Potwornie mi się nudziło, a to była jedyna rzecz jaką mogłam robić. Po powstaniu całkiem ładnego a'la tatuażu na horyzoncie pojawiło się wybawienie. Czerwona furgonetka, która zatrzymała się tuż obok mnie.
- Dokąd się wybierasz, maleńka? - zapytał dosyć obleśny mężczyzna o długiej brodzie i czarnych włosach.
- Do Bostonu...
- W takim razie serdecznie zapraszam! - uśmiechnął się, ukazując swoje wybrakowane uzębienie.
Wsiadłam do środka, w końcu nie należy oceniać książki po okładce.
__________
Dabumtss.
Z małym poślizgiem pojawił się wybitnie krótki rozdział dziesiąty, ale nie chciałam dodawać jeszcze jakiejś akcji, bo tutaj chyba jest jej dość sporo, chociaż może nie tyle akcji co ważnych informacji, no, nieważne...
Życzę wszystkim udanego wieczoru i miłej niedzieli. ♥
Osz w dupe. Ta, nie ma jak subtelnie zacząć komentarz, ta... Jezu Maddie! Mózg mi eksploduje. Co się dzieje?! Dobra, żeby to ogarnąć, pojadę po kolei, tyle, że nie chronologicznie, tylko postaciami. Tak dla odmiany.
OdpowiedzUsuńJoe. Ja się z nim zgadzam, zgadzam się z nim w całkowitej całości. Kompletnie nie rozumiem, jak Maddie może w ogóle myśleć o czymś takim, a co więcej- zamierzać to zrobić! Wiesz, nawet moje osobiste zdanie jest takie, że aborcja jest potworna. Jak się nie chce mieć dziecka, to się kurwa zabezpiecza :_: Ale dobra, ja nie o tym. Niech Perry podejdzie do niej, złapie ją mocno i jej powie prosto w twarz, że jest idiotką, ok? W sumie było chyba blisko i by tak powiedział. Nawet powiedział coś gorszego, no bo zagroził, że się rozstaną... I dobrze.
Karl. Tak, najpierw coś o nim, bo Maddie zostawię na koniec. Ja gościa lubię i będę lubić. Rozumiem, że Anthony ma mu za złe co nieco, bo jest to całkowicie normalne. Ale tak naprawdę jest to świetny człowiek, który nie patrzy na te wszystkie modelki jak na wieszaki, które robię kasę, tylko piękne dziewczyny, takie jak wszystkie, z uczuciami. To jest w nim świetne i za to tak go uwielbiam. I bardzo się cieszę, że poradził Maddie tak, a nie inaczej.
Maddie. Po pierwszym fragmencie pomyślałam: O cholera, jak tak można!? I w sumie cały czas tak myślę. Joe miał rację (znów...). przecież ona tak bardzo kochała dzieci! Nie rozumiem. Znaczy w sumie to rozumiem- sława, kasa i tak dalej. Ale... I tak... Nie wiem co. Da się zauważyć ogromną różnicę pomiędzy Maddie z pierwszych rozdziałów, z tej na Woodstocku, i TĄ Maddie. Coś się stało i... Nie koniecznie dobrze, tak moim zdaniem. Mam ogromną nadzieję, że naprawdę nie usunie tej ciąży. Nie może.
Ah, i ten obskurny facet. No, to już zupełnie mam złe przeczucia. Aczkolwiek, może, może...'Nie należy oceniać książki po okładce.' I tak boję się, że coś się stanie, haha xD
Cóż, Zuziu, czekałam na ten rozdział, czekałam i czekałam i się doczekałam. I oczywiście nie zawiodłam! Cudowny ♥
Hugs, Rocky.
SHAYLA. BOŻE, TERAZ JESTEŚ SHAYLA.
OdpowiedzUsuńŁadnie nawet, muszę Ci powiedzieć, choć ja i tak będę do Ciebie mówić 'Maddie' albo 'Zuzia', więc wiesz... XD
A teraz przejdę do rozdziału... Wiesz, że na początku nie ogarnęłam co się stało? No, po prostu, wchodzę sobie tutaj, czytam pierwszą wypowiedź, która należała do Joe i taka zdziwiona mina. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Od razu zaczęłam przypominać sobie ostatni rozdział i nic, nadal pustka. Czytam dalej... I właśnie wtedy, kiedy przeczytałam dalej, miałam ochotę po prostu zabić Maddie. Dlaczego ona chce usunąć tą ciąże?! Ok, nie jest gotowa, ale sama tego chciała! Dobrze, że chociaż Perry jest inteligentnym człowiekiem... A nie, czekaj, jeszcze Karl. Oni przynajmniej mają jakieś uczucia i nie dopuszczają do siebie myśli o usunięciu dziecka.
Och, właśnie, Karl - mój koleś. Rezerwuje go dla siebie, ok? Razem będziemy mieli dziesięć zawałów jednego dnia, dobrze? No jasne, że dobrze. Przynajmniej dzięki niemu Maddie zdecydowała się wrócić do Bostonu. Dobrze, mężu, dostaniesz ciastko w nagrodę. Widzisz? Mi to się sami lepsi faceci trafiają. XD A w szczególności Karl... Powracając do rozdziału, myślę, że Maddie jednak jakoś przekona się do bycia matką. No jednak, nie. Nie jakoś, tylko ona musi.
I oby nic jej ten facet nie zrobił. No cóż, może i się jej należy, ale... Dobra, i tak jestem pewna, że on coś jej zrobi.
Cudowny rozdział, Zuziu!
Weny!
No tak, zapomniałam.
UsuńDziękuję za dedykację. Zawsze zapominam o ważnych rzeczach. ;_;
O! Miałam jeszcze zapytać - jak tak zabawa w Harry'ego Pottera? XD
W pierwszej kolejności chciałabym Cię bardzo przeprosić za komentarz, który właśnie czytasz, ale jest on pisany z mojego telefonu i po prostu absolutnie nie mam pojęcia, co z niego wyjdzie, chociaż postaram się, by był taki jak te, które zostawiałam Ci dotychczas, najwyżej dłużej mi zejdzie na lepieniu tych zdań, ale przecież i tak nie mam co robić.
OdpowiedzUsuńWiesz, im więcej i im dłużej czytam to opowiadanie, tym bbardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jest ono jednym z moich najukochańszych, jest w ścisłej czołówce, takim moim "top 5" (co ja piszę?).
Ostatnio trafiam na same rewolucyjne rozdziały, ten taki był i ja miałam z początku ochotę wygranąć jej prosto w twarz, że jest skończoną kretynką, ale chwała, że sama sobie zdała z tego sprawę, a Joe postawił sprawę jasno - prawidłowo. Ja pierdzielę...co powiedzieć? Madeleine ogłupiała przez ten modeling, ja naprawdę tego nie rozumiem i sądzę, że gdyby nie to, to ona chciałaby dziecka, teraz ma paranoidalną fobię! Perry użył wobec niej bardzo ciężkiego argumentu z tym rozstaniem, porzuceniem raczej, ale to coś przynajmniej dało. Ulżyło mi, kiedy Maddie uświadomiła sobie, kim jest dla niej...Anthony (och!) i że kariera jest niczym w porównaniu z nim. Z miłością. A wychodzi na to, że oni bardzo się kochają.
Karl mnie co prawda denerwuje, ale tutaj wykazał się inteligencją i człowieczeństwem, gratuluję. I jestem dumna, że Madeleine go posłuchała.
Aaale nie wiem, czy jestem dumna z tego, co się stało pod koniec. Rzeczywiście może nie warto oceniać książki po okładce (co prawda ja oceniam i się sprawdza, ekhem), ale nie sądzę, by taki człowiek jak owy kierowca był kimś rzeczywiście godnym zaufania. Ale obym się mylila, choć boję się, że nie.
Dobrze, rozdział, kurde, idealny, czekam tradycjnie na więcej i pozdrawiam, Kochana (nie mogę wstawić na telefonie mojego ukochanego serduszka!) ;*
Ja chyba też jestem zbyt przyzwyczajona do Twojej poprzedniej nazwy, Maddie XDD
OdpowiedzUsuńO mój boże, nie, nie, nie! Jak ona może chcieć zabić dziecko? Dla mnie to jest zwyczajne zabójstwo, niczym nie różniące się od tych zbrodni, które są potem omawiane w sądzie...
Kurczę, Karl mi zaimponował. Ten facet faktycznie ma wielkie serducho i nie liczą się dla niego wyłącznie pieniądze. Oficjalnie ogłaszam, że go lubię :D Maddie ma ogromne szczęście, że ma i jego i przede wszystkim Joe. Jak dobrze, że on próbował odwieść dziewczynę od tej strasznej decyzji. Myślę, że będą szczęśliwą rodziną, że Maddie zrozumie, jaki błąd chciała popełnić i, że doceni piękno macierzyństwa. Jakie to podniosłe, hahah XDD
Czekam na kolejny rozdział, kochana! ;)
Buziaki ;***