23 września 2014

Rozdział 9 - Gotcha enough.

     Kilkudniowa przerwa okazała się być czymś strasznym. Myślałam, że zwariuję w obecności Anthony'ego. Dni, które spędziłam u Naomi były wspaniale, ale gdy wróciliśmy do domu rozpoczęły się problemy. Zaczął mnie kontrolować. Zachowywał się jak mój ojciec. Działał mi na nerwy jak nikt inny. Gdy tylko zobaczył heroinę natychmiast ją wyrzucał, zmuszał mnie do tego, abym jadła, a ja nie mogłam postawić na swoim. 
      - Madeleine, pójdziesz ze mną na zakupy? Muszę kupić koszulę, bo za tydzień odwiedzają mnie rodzice.
- Nie ma sprawy, Stev. - odpowiedziałam. 
Stwierdziłam, że kilkugodzinna przerwa od czterech ścian dobrze mi zrobi. Temperatura nie była zbyt wysoka, za co byłam wdzięczna Matce Naturze, bo podczas upałów zazwyczaj źle się czułam.
Byliśmy mniej więcej w połowie drogi do centrum, gdy nagle zakręciło mi się w głowie. Natychmiast złapałam się ramienia Stevena i przystanęłam w miejscu czekając aż mi przejdzie. 
Było coraz gorzej, świat wirował, przymknęłam oczy, a później słyszałam tylko stłumiony głos Stev'a i jego ramiona, które uchroniły mnie przed upadkiem na ziemię...

♥ ♥ ♥ 

 Przebudziłam się z typowym w takich przypadkach otępieniem i zamazanym obrazem. Poczekałam kilka minut, aż w końcu doszłam do siebie i mogłam przyjrzeć się sali szpitalnej, w której dane mi było przebywać. Na krześle tuż obok mnie siedział roześmiany Tony, który trzymał moją rękę i coś do mnie mówił, ale nie skupiałam się na słuchaniu jego monologu, moją uwagę przykuło kilka kroplówek, kabelków, wenflon i inne szpitalne badziewia. Odruchowo złapałam się za brzuch, aby sprawdzić czy nie przytyłam. Byłam przewrażliwiona na tym punkcie. Każdy ranek zaczynałam od przeglądania się w lustrze, wtedy nie miałam takiej możliwości więc musiałam w pełni zaufać swoim dłoniom, które mówiły, że wszystko jest w porządku.
- Maddie, co Ty ze sobą zrobiłaś... wiesz w jakim jesteś stanie?! - Joe zaczął robić mi wyrzuty, do których zdążyłam już przywyknąć.
- Przestań. Możesz poprosić lekarza? - spytałam. Prawdopodobnie było to jedyne rozwiązanie, aby się go pozbyć. Brunet niechętnie przytaknął i typowym dla siebie, ociężałym krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Po kilku minutach pojawił się lekarz w białym, szpitalnym kitlu, który przyglądał mi się ze zniesmaczeniem.
- Jak się pani czuje?
- Jak młody Bóg... - odparłam. - Może mi pan powiedzieć co mi dolega?
- Oczywiście. Już mówię. - odparł i przewrócił kilka kartek w swoim notesiku. - Cierpi pani na anemię, pani chłopak twierdzi, że została ona stwierdzona dwa lata temu, jak mniemam, nie poddała się pani żadnemu leczeniu? - spytał, a ja miałam ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Kompletnie zapomniałam o tym, że jestem chora, olałam, za przeproszeniem, ostrzeżenia lekarza i nie brałam żadnych leków. Ze wstydem pokiwałam głową i starałam się uniknąć przeszywającego spojrzenia lekarza. - Ech... oprócz tego widzę, że mamy do czynienia z niedowagą, powiedziałbym, że nawet wychudzeniem, konsekwencją czego jest osłabienie organizmu, stąd to omdlenie. Cierpi pani na zaburzenia odżywiania? Bulimia, anoreksja? Nie chce mi się wierzyć, że to dziedziczna budowa ciała.
- To moja sprawa... - odparłam niepewnie. 
- W takim razie ostrzegam tylko, że leki nie wyleczą pani z anemii, odżywianie również odgrywa w tym dużą rolę. Do widzenia.
Gdy tylko siwowłosy mężczyzna opuścił pomieszczenie w pokoju pojawił się Joe. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z nim, od kilku dni doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
- Jest taka sprawa... Bo Joey załatwił nam dwa koncerty i nie będę mógł polecieć z Tobą do tego Londynu, przepraszam. - poczułam jak kamień spada mi z serca.
- Och, naprawdę? Jaka szkoda. - teatralnie westchnęłam. Joe oczywiście nie wyczuł sarkazmu i mi przytaknął.
Posiedział ze mną jeszcze niecałą godzinę, po czym wrócił do domu.
Sama nie rozumiałam swojego zachowania, tej niechęci do niego. Lubiłam spędzać czas z ludźmi, nie byłam typem samotnika, ale on... po prostu każde jego słowo mnie denerwowało, sama jego obecność doprowadzała mnie do szału. Twierdziłam, że to niebawem minie, przecież jeszcze kilkanaście dni temu był całym moim światem, moje nastawienie do niego nie mogło ulec zmianie w ciągu kilkudziesięciu godzin.

♥ ♥ ♥

    Po dwóch dniach pobytu w szpitalu nadszedł czas do podróż do Anglii. Pożegnanie z chłopcami minęło bez zbędnych lamentów. Później wsiadłam w samolot, a na lotnisku czekał na mnie Karl. Czarna limuzyna podwiozła nas pod piękny hotel, w którym miałam spędzić najbliższe dni.
- Właściwie to gdzie teraz pomieszkujesz? - zapytałam mojego towarzysza.
- Sam nie wiem. Mieszkanie mam w Los Angeles, ale rzadko tam bywam. Zazwyczaj pomieszkuję w hotelach, czuję się w nich mniej samotny. Na dobrą sprawę to mam tylko Ciebie i pięć innych osób, w którymi utrzymuję kontakt.
- A rodzice? Nie rozmawiacie ze sobą?
- Nie, ostatni raz widziałem ich, gdy miałem dwadzieścia lat, czyli ponad ćwierć wieku temu.
Przypomniałam sobie, że ja również zapomniałam o moich rodzicach i o mojej kochanej siostrzyczce. Obiecałam sobie, że gdy tylko będę miała więcej czasu to odwiedzę moją rodzinę w Mediolanie. Przyda mi się odrobina słońca...
    Pokój, a właściwie apartament jak zwykle był bardzo okazały; salon, łazienka, sypialnia z ogromną szafą. Wszystko czego dusza zapragnie.
Gdy Karl poszedł do swojego tymczasowego lokum znajdującego się piętro wyżej, postanowiłam wziąć długą kąpiel w gorącej wodzie, która strasznie mnie rozleniwiła.
♥ ♥ ♥

    Od kilku godzin trwały prace nad moim ciałem. Makijażyści walczyli o perfekcyjny wygląd mojej twarzy, fryzjerzy układali podcięte do łopatek włosy, a styliści prasowali suknię, którą chwilę później miałam włożyć. Gdy zobaczyłam błękitną kreację zaczęłam obawiać się o to czy w nią wejdę. Była taka wąska...
   Moje obawy szybko zostały rozwiane, gdy spojrzałam w lustro śmiało mogłam stwierdzić, że wyglądam ładnie. Podobało mi się moje kościste wówczas ciało, ale z punktu widzenia innych osób, które trzymały się z daleka od wszelkich pokazów, sesji i tym podobnych wyglądałam odrażająco.
    Przed obiektywem czułam się jak ryba w wodzie. Fotograf mówił mi jakie pozy mam przyjmować, a ja wykonywałam jego polecenia najlepiej jak potrafiłam, więc w efekcie otrzymaliśmy całkiem niezłe zdjęcia, które za dwa tygodnie miały pojawić się w brytyjskiej edycji Voque.
♥ ♥ ♥
    Pod wieczór do mojego pokoju zapukał niejaki Richard Cole, z którym miałam już wcześniej do czynienia. Był obleśnym, wrednym typem.
- Pan Page prosi, abym przetransportował Cię do jego hotelu. - oznajmił.
- Ja mnie tu znalazłeś? I czego on ode mnie chce? - spytałam wzburzona, mimo, że wewnętrznie płonęłam. Uwielbiałam Jimmy'ego, był wspaniałym partnerem, o wiele lepszym od Joe, o którym w tamtej chwili nawet przez moment nie pomyślałam.
- Mam swoje sposoby, przed hotelem czeka limuzyna. Proszę się pospieszyć, nie mam czasu. - burknął.
Nie zastanawiając się zbyt długo zamknęłam drzwi i wyszłam z mężczyzną przed budynek. Wsiedliśmy do wielkiego samochodu. Podróż była bardzo krępująca. Richard co chwilę lustrował mnie wzrokiem, czasami uśmiechał się sam do siebie, a ja miałam go serdecznie dosyć.
- Wysiadamy. - powiedział. Otworzyłam ciężkie drzwi i szłam tuż za brunetem. - Siódme piętro, trzeci pokój po lewej. - dodał i odszedł w przeciwną stronę.
Szłam według jego wskazówek, aż dotarłam pod mahoniowe drzwi z napisem "38", cicho zapukałam, a już po chwili w progu stanął Jimmy... w samym ręczniku.
     

8 komentarzy:

  1. WTF?! To znaczy... Co?! Jak?! Maddie już nie kocha Joe'ego?! Ok, nie powiedziała, że go nie kocha, ale się tak zachowuje. Ma go dosyć i w ogóle, nie wytrzymuje z nim psychicznie (normalnie jak moi rodzice ze mną...). To jest jakaś tragedia! I jeszcze Jimmy! Jimmy Page! Kurwa, no nie, tak nie może być. Jak by to powiedział Karl - mam zawał. Słyszysz, Zuza? MAM ZAWAŁ. Z A W A Ł. No, dlaczego oni się kłócą?! Przecież mają być w takim idealnym związku, w którym leniwy Joe, jest leniwy, a pracowita Maddie, jest pracowita. I mają się kochać, i koniec kropka!
    Tak w ogóle to Jimmy mnie tu denerwuje. No wiem, że go jeszcze w żadnym rozdziale nie było, a tak naprawdę pojawił się dopiero teraz i to jeszcze nic nie powiedział, ale mnie denerwuje! No dobra, był wcześniej i co? I to, że Maddie zdradziła z nim Joe'ego! Jezu, piszę ten komentarz z taką prędkością i zdenerwowaniem... Matko Boska, jak ja walę w literki! To Twoja wina! Bo to przez Ciebie... Dobra, nie ważne. XD Ale Maddie nie może być z Jimmy'm. Ona ma być z Joe. Musi teraz coś, no, zrobić, bo inaczej to wszystko pierdolnie. Niech sobie porozmawiają, czy coś. Nie znam się na związkach. XD
    Trzeba zabić Page', ale tylko w tym opowiadaniu, więc wymyślę jakąś nazwę dla grupy Anty-Page'owej. No chyba, że to będzie nazwa... Ok, to jest Nasza nazwa. Nasza, ta, jakby ktoś w tej grupie był oprócz mnie. XD
    Zaczynam już gadać głupoty, dlatego to już czas, aby zakończyć ten komentarz.
    Weny, Zuziu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma to jak odpowiadać na komentarz po dwóch dniach. ;_;
      Przepraszam.
      To ja może po lekarza zadzwonię, co? Zawał to w końcu poważna sprawa. xD

      Dzięki wielkie! ♥
      P.S. Świetny avatar. ♥

      Usuń
  2. No nie!
    Maddie trochę przesadza. Ale w sumie nie jej wina, tylko tych pieprzonych gości od modelingu, czy jak to tam! Nie chce jeść, wkurwia ją Joe, który mimo wszystko o nią dba. No to się nie mieści w głowie!
    Ci pieprzeni goście zryli jej psychikę! Naprawdę!
    Ona musi jesc! Nie obchodzi mnie to! Ma jeść i chuj! I ma kochać Joe'go! Tak się zachowuje, jakby go już nie kochała!
    Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa!
    Jak dobrze, że nie szła nigdzie sama, tylko poszła ze Stevenem (mimo że to on miał robić zakupy xD). Bo co by to było! A tak to nasz dzielny Tyler ją złapal i wezwał pogotowie!
    No, Joe, Joe jestem całym serduszkiem za Tobą. Dbaj o tą Maddie, której Ci goście zryli psychikę...
    CO?! Ona tam wraca...mimo wszystko?! Ja bym powiedziała "pierdole zostaje", szczególnie jak mieszka się z Perrym <3
    CO?! Ona się boi, że nie wejdzie?! Przecież Maddie jest cholernie chuda...za chuda i jeszcze...Nie no, kurwa mać, naprawdę zryli jej psychikę!
    PAN Page?! PAN Page w samym ręczniku? O.O No kocham Jimmy'ego, bardzo go kocham, jeden z moich bogów gitary, ale, ale czy on ją kurwa bierze za jakąs tanią dziwkę?! Może mu aż tak było dobrze...xD No, ale bez przesady.../ leniwa, niezalogowana Estranged, która nie ma czasu się zalogować :c plaga zwana szkołą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz mam wyrzuty sumienia przez to co zrobiłam Maddie. ;_;
      No, w każdym razie postaram się dodać szybko następny, bo do końca zostało już tylko max 5 rozdziałów. ;_;

      Dzięki za komentarz. ♥

      Usuń
  3. Jak to. Jak to... Jak to! Czy ma jaj rozumieć, że Maddie zaraz zdradzi Joe'go? Zuziu, czy właśnie to chcesz mi przekazać? W takim razie chyba ja będę musiała odwiedzić swój własny sklep z przyrządami do zabijania i Cię odwiedzić. Ooo, teraz leci mi tu Roadhouse Blues, to wiesz, jak będę Cię szła zabić to w tle będzie leciało to intro, a ja będę kroczyć z okularami na nosie i z piłą w dłoni po ulicy. Ok? Mi pasuje.
    A teraz tak na poważnie... ZABIJĘ CIĘ. Tak, to było poważne od samego początku. Nie no nie, nie byłabym w stanie, za bardzo Cię uwielbiam... Chociaż... Eh.
    Jak Ona może kłócić się z Joe! Jak? Zawsze byli taką cudowną parą, niemalże bez skazy, a teraz? Kurde, on chyba przesadza. Nie, to ona przesadza! Po pierwsze: jak Maddie mogła doprowadzić się do takiego stanu!? Cały czas nad tym ubolewam. Ale no... Joe... Powinien WYJĄTKOWO ją wspierać. A tu co? Klopsik, łe ;c
    Kurde i ten szpital! No teraz to serio, Maddie przegina. Masakra. Brr! Przede wszystkim nie powinna tak szybko lecieć w podróż! Może niech chociaż Karl zareaguje, czy coś :_: Eh, no zobacz jak się uniosłam xD
    Cóż, czekam na ciąg dalszy, no! Cudowny rozdział :)

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko się okaże w następnym, hyhy. Chociaż szczerze mówiąc to sama nie wiem czy go zdradzi czy nie. xD Napisałam ciąg dalszy, ale pominęłam tę scenkę.

      Thank you very much. ;_;

      Usuń
  4. A się zarzekałam, że przyjdę pod koniec, ale kto by tam czekał, kiedy biologia taka nieciekawa, WOS się szybko machnie, a rozdział kusi bardziej niż powinien? Jak coś zawalę, zrzucę winę na Ciebie, więc uważaj, Kochana, haha.
    Ale nie, nie, tak nie będzie. Nienawidzę takich sytuacji, wcale nie jest dobrze, jest koszmarnie źle. Wszyscy zawalają tutaj wszystko, Perry, Madeleine. Trzęsie mną, dlaczego ona nie może dostrzec tragedii swojego ciała i powiedzieć Karlowi, że tak nie będzie, rzucić w cholerę tego destrukcyjnego modelingu?!
    Ale Joe nie jest nic lepszy, tak się wspiera ukochaną, której życie może nawet i wisi na włosku? Nie, kurwa, nie tak. To działa inaczej. Chciałabym go uwielbiać, ale jako Twoja postać literacka (genialna w swej roli, rzecz jasna) jest tak bardzo niepoważny i niemożliwie denerwujący, że po prostu słów mi brak. On jej nie może tak zostawić, a ona nie może dać się panu Page'owi w samym ręczniku, po prostu NIE.
    Ja bym chciała, żeby im się jakoś ułożyło, przecież dopiero niedawno wszystko zapowiadało się jakby już miało być w porządku...a, cholera, coś nie jest. Smutno mi nawet, w ogóle dziś jest zły dzień.
    A Ciebie bym chciała, Zuziu, poznać.
    Komentarz mógłby być może lepszy, ale tyle chyba wystarczy, by powiedzieć Ci, że jest wspaniale, tylko mnie dobija to wszystko. Łaknę szczęścia w tym wszystkim.
    Uwielbiam to opowiadanie, moja droga. Dzięki, pozdrawiam i czekam! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ostatnio myślałam o tym, aby założyć takiego blogowego facebooka, więc również mam nadzieję, że się zapoznamy! <3

      Dziękuję za tyle miłych słów, aż serce rośnie. ♥

      Usuń