12 lipca 2014

Dodatek II - Nawrócenie


 Czwórka najlepszych przyjaciół przebywała w swoim skromnym, londyńskim mieszkanku. Robert leżał na kanapie w pozycji bocznej i podśpiewywał pod nosem, John wyglądał przez okno i rozmyślał o swoim dotychczasowym, poukładanym życiu, Bonzo opróżniał butelkę wódki, a Jimmy układał swoje niesforne loczki. Wszyscy czekali na spóźnialskiego listonosza, który miał przynieść ich paczkę trzy dni temu, a nie pojawił się do tej pory. Otóż tajemnicza przesyłka miała odmienić ich życie, sprawić, że ich dotychczasowa egzystencja stanie się jeszcze cudowniejsza niż do tej pory. I nagle TO się stało. Dzwonek zadzwonił. Robert zerwał się z kanapy, tym samym zrzucając z niej zdezorientowanego Bonza i jego butelkę. Blondyn w tempie odrzutowca podbiegł do drzwi i otworzył wszystkie zamki (których było pięć, bezpieczeństwo to podstawa), w progu jednak nie zastał człowieka w niebieskim uniformie tylko Petera Granta, który był menadżerem najlepszego zespołu rockowego na świecie (w mniemaniu wcześniej wspomnianej czwórki).
- Ach, to ty, Peter... - westchnął zawiedziony Robert.
- A kogo Ty się spodziewałeś, młody? Tylko ja Was odwiedzam, dzikusy. - odparł mężczyzna i wszedł do pomieszczenia uprzednio odsuwając blondyna z przejścia. Tak się złożyło, że Rob pod wpływem masywnej dłoni swojego przyjaciela wylądował na podłodze. Nie przejął się tym zbytnio, bo był już przyzwyczajony do tego  typu upadków.
- O, witaj Peter. Co słychać? - spytał jak zawsze miły i troskliwy Jimmy.
- Żona mnie z domu wywaliła... - odparł i nieco posmutniał.
- Naprawdę? Dlaczego? Opowiadaj! - poprosił zainteresowany chłopak.
-  No to było tak, że wróciłem do domu z tej naszej trasy. Wchodzę do mieszkania, w salonie nikogo nie ma, w kuchni też, to samo w łazience i we wszystkich innych pomieszczeniach. W końcu wchodzę do sypialni, a tam co?! MOJA ŻONA w łóżku z jakimś kutasem. No to się wkurwiłem, wziąłem chuja za pysk i go napierdalam, w końcu wyjebałem go przez okno, a wtedy żonka się wkurzyła i powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć, no to wziąłem i wyszedłem.
- Co?! Jak to?! A zasada pokój i miłość?! Ja się teraz pytam: dlaczego obiłeś mu ten jebany pysk?! No dlaczego?! - Robert nie wytrzymał, musiał dać upust swojej frustracji.
- Spokojnie, szympansie. - uspokoił go Peter. Dokładnie w tym samym momencie w pomieszczeniu rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Wszyscy zaczęli panikować, w sumie to prawie wszyscy, menadżer zespołu siedział na fotelu i przyglądał się całej sytuacji z mieszaniną zdziwienia i politowania wymalowaną na twarzy.
W końcu Jimmy otworzył drzwi, a w progu stanął długo wyczekiwany listonosz, tyle, że w płci damskiej. Chłopak wpatrywał się w nieznajomą kobietę i dosłownie ślinił się na jej widok.
- Odsuń się, ciulu. - warknął Bonzo i subtelnym ruchem odsunął przyjaciela od drzwi, tym samym stając twarzą w twarz ze zdezorientowaną blondynką.
- Proszę, przesyłka, dla pana. - powiedziała i wręczyła Johnowi ogromne pudło. W tym samym czasie John Paul Jones i Robert Plant czaili się za drzwiami.
Bonzo tymczasem złożył podpis potwierdzający odebranie przesyłki co chwilę posyłając listonoszce niewinne uśmieszki.
- Należy się dziewięćset funtów. - oznajmiła blondynka.
- Momencik! Co to za interesy bez mojej wiedzy?! - oburzył się Peter, który niespodziewanie zjawił się przy drzwiach tuż obok wystraszonego Bonhama, trącając go swoim ciałem. Bonzo chcąc uniknąć dalszych sprzeczek ekspresowo wyciągnął z kieszeni dość sporo banknotów, po czym wręczył je kobiecie, odebrał paczkę i zamknął jej drzwi przed nosem. Peter rzucił mu spojrzenie pełne dezaprobaty i wrócił na fotel.
- Otwieramy! - zarządził rozentuzjazmowany Jimmy. Wszyscy przystali na jego propozycje i zaczęli pozbywać się kartonu. Po chwili na fiołkowym dywanie stało ogromne lustro.
- Jestem w nim jeszcze piękniejszy niż zwykle. - rzucił Robert, który z sekundy na sekundę przybierał coraz dziwniejsze pozy.
- Odsuń się, trzeba sprawdzić czy to działa. - powiedział John i drżącą dłonią dotknął lustra... a po chwili zniknął.
- Niee! Przyjacielu Baldwin! Nie zostawiaj nas! - spanikował Page i rzucił się w stronę lustra tym samym znajdując się po drugiej stronie świata. Za nim popędziła pozostała dwójka, Peter wahał się do ostatniej chwili, ale ostatecznie również przeszedł przez zaczarowane lustro.
~*~ 
    W końcu nadszedł dzień, na który wszyscy czekali. Znaleźli się w niebie. Prawdziwym niebie. Takim, w którym dookoła nich latały aniołki i zakonnice, czasami nawet księża, a zamiast po twardej ziemi stąpali po najprawdziwszych, białych chmurach.
Wszyscy byli szczęśliwi... oczywiście z wyjątkiem Petera Granta, który w zaistniałej sytuacji czuł się dziwnie.
- Witajcie, nieznani przybysze. Nazywam się siostra Klementyna, proszę, oto wasze stroje. - wyrecytowała miła staruszka i podała całej piątce białe fartuszki. Robert od razu włożył nową kreację i udawał Boga.
- Słucham?! Moi chłopcy mają chodzić w jakiś szmatach?! Zaraz panience obiję ten pysk i się skończy. - oznajmił mężczyzna typowym dla siebie przyjaznym tonem.
- Peter, spokojnie, policz do trzech i zachowaj spokój. Nie chcemy, żeby komuś stała się krzywda. - Jimmy próbował załagodzić sytuację. Niestety z marnym skutkiem. Pet złapał siostrę Klementynę za jej wdzianko i podniósł ją do góry, tak, że mógł spojrzeć jej prosto w oczy. Kobieta tego nie wytrzymała - zemdlała.
- O mój Boże, co Ty zrobiłeś, człowieku?! - wydarł się Robert i próbował ocucić staruszkę. - Słyszy mnie pani?! - krzyknął, ale nie uzyskał odpowiedzi. Cała piątka zgodnie stwierdziła, że w takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem będzie pozostawienie siostry Klementyny na pastwę losu. Członkowie Led Zeppelin nie mieli pojęcia co ze sobą zrobić. Usiedli więc na jednej z puchatych chmurek i starali się ułożyć plan działania. 
- Żałuję, że tu jesteśmy. I tak nie mamy co robić. - oznajmił wszystkim John. 
- Jak wrócimy do domu? - spytał Jimmy, który bawił się swoimi puszystymi włosami. 
- Srak, kurwa! - zdenerwował się Peter. - Mali zasrańcy, ja Wam tyle kasy załatwiłem, a wy się w jakieś wróżki bawicie?! Co to ma kurwa być?! Gdzie my jesteśmy do chuja?!  - dodał machając zamaszyście rękami. 
Wszyscy zamilkli. Wpatrywali się z niemałym oburzeniem na swojego przyjaciela, który przez swój przypływ furii i frustracji nie zauważył stojącego za nim starego mężczyzny oraz siostry Klementyny.
- Witajcie, młodzi ludzie. Wraz z siostrą Klementynką doszliśmy do wniosku iż przyda Wam się mała lekcja nawrócenia, ponieważ to co wyprawiacie moi drodzy chłopcy na Waszej planecie to prawdziwe grzechy. - wyrecytował ksiądz. - Możecie na mnie mówić ksiądz Maurice, chyba, że wolicie proszę księdza. - staruszek uśmiechnął się ukazując swoje wybrakowane uzębienie. 
- Proszę księdza, czy ma pan w pobliżu szczotkę do włosów? Albo chociaż grzebień? - spytał Jimmy. 
- Jim, jaki Ty jesteś głupi, Boże... - wymamrotał Robert. 
- STOP! Nie wymawiaj imienia pana Boga swego na daremno, to po pierwsze. Po drugie, nie mam przy sobie szczotki, a po trzecie musimy ustalić kilka zasad. 
- No właśnie! - wtrąciła znana wszystkim zakonnica. Ksiądz Maurice chrząknął znacząco i kontynuował. 
- Mam dla Was przysięgę.
Piątka przyjaciół posłała sobie nawzajem serię dziwnych spojrzeń. 
- Jaką kurwa przysięgę? Zaraz Ci gościu tak obiję pysk, że ku... 
- PETER! CICHO! DAJ KSIĘDZU PRACOWAĆ! - Jimmy nie wytrzymał i zaczął się drzeć jak przedpotopowe prześcieradło. Siostra Klementyna w ramach podziękowania posłała chłopakowi buziaczka w powietrzu, a ksiądz Maurice obdarzył go szerokim i szczerym uśmiechem. 
- Lizodup... - wymamrotał Grant. 
- No dobrze, nieważne, przejdźmy do konkretów. Jako, że - jak już wspomniałem - prowadzicie życie wbrew zasadom przyzwoitości, o savoir-vivre już nawet się nie wypowiem to, aby odpokutować swoje grzechy proszę powtarzać za mną: Ja Jimmy Page, Robert Plant, John Bonham, John Paul Jones oraz Peter Grant przysięgam iż nigdy nie tknę alkoholu, narkotyków, tytoniu. Będę szanował kobiety oraz Boga swego jedynego.  
Wszyscy wyrecytowali słowa księdza niczym zamroczone owieczki, a on spojrzał na nich zadowolony i ulotnił się wraz z podmuchem wiatru. Siostra Klementynka pomachała Jimmy'emu na pożegnanie i również zniknęła. 
- Ja pierdole. Jakieś zjebane to lustro było. Mieliśmy iść do nieba, a nie na jakąś drętwą imprę. - westchnął Bonham na co pozostała czwórka uderzyła się otwartą dłonią w twarz. 
- Jaki debil... - wyszeptał Peter. 
- Jak teraz wrócimy do domu? - zapytał John. 
- ZOSTAŃMY TU! - zaproponował Jimmy. 
Wszyscy (o dziwo) przystali na tę propozycję. 

~*~ 

   Minęły dwa lata od pamiętnego zdarzenia. Wszystko układało się wręcz wspaniale. Jimmy oraz siostra Klementyna zostali parą. Peter stał się mniej nerwowy, a Robert całymi dniami śpiewał wraz z aniołkami. Johnowie natomiast wiedli spokojne życie jako ministranci. 

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam Cię XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
    Cholera skąd ty masz takie pomysły? Haha, to było absolutnie genialne! Led Zeppelin w niebie XD I to takim biblijnym XD
    Jestem ateistką (ale nie taką, co boi się rodzicom powiedzieć, że nie chce iść w niedziele do kościoła, o nie! Nie wierzę w Boga i nie chodzę do kościoła XD), więc... czasem lubię sobie robić jaja z księży i zakonnic. Ale siostra Klementyna rozjebała system XD I jeszcze związała się z Jimmy'm! Cudownie, haha :D
    Kurde, serio, nie mogę przestać się śmiać. Więcej takich dodatków!

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
  2. TO JEST ZAJEBISTE!!!!!!!!!
    LED ZEPPELIN W NIEBIE!!!!!!!!!HAHAHAHAHAHAHAHHA
    HAHAHAHAAH SIOSTRA KLEMENTYNA HHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHA

    OdpowiedzUsuń
  3. Maddie, a przyjebał Ci ktoś tak kiedyś?
    Bo wiesz, znowu dodałaś w nieodpowiednim czasie.
    Dlatego będę zmuszona pisać z anonima, a na dodatek jeszcze tak krótko...

    HAHAHAHAHAHAHAHAHAAHAHAHAHAH
    HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAH
    TO BYŁO ZAJEBISTE!
    Siostra Klementyna Hahahahahahaha
    I Jimmy Hahahahahahahaha
    I, i... Hahahahahahahahahahahahaha
    Leżę i nie wstaję.
    HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHHAHAHAHAH
    jeszcze raz powtórzę;
    laptopy są do dupy.
    /niezalogowana Faith.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahhhahahahahahahaahhaahhahaahhahabahahahahhahahhah. XDDDDDDDDDDDDD Siostra Klementyda chyba zostanie moją idolką. XDDD Ty to serio masz zajebiste pomysły!!! XD

    OdpowiedzUsuń
  5. O ja Cię, hahahahh <3 Boskie piszesz te dodatki!!
    Ah ten nerwowy Peter, ten Jimmy i jego loczki i wszyscy cudowni chłopcy ;))
    Przedpotopowe prześcieradło hahahahah xD A tak swoją drogą jak dzisiaj rozpuściłam włosy wieczorem (przez cały dzień nosiłam koka) i miałam takie prawie że afro, to tata powiedział, że wyglądam jakby piorun w miotłę trzasnął :DD HAHAHAH NO NIE MOGĘ XD
    A i ten ksiądz i ta siostra też są zajebiści ;))
    Idę do rozdziałów.
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń