Chciałabym serdecznie podziękować Hate, Rocky Hudson, Estranged, Kate Stewart, Faith, Chelle za komentowanie praktycznie każdego rozdziału. To naprawdę wiele dla mnie znaczy i daje wielkiego, motywującego kopa! ♥
- Powodzenia, młoda. - powiedział tata i również mocno mnie uścisnął.
Na koniec pocałowałam Cassandrę w policzek i opuściłam dom machając mojej siostrzyczce. Nie chciałam opuszczać Mediolanu. Mogłam znieść wszystko; upały, okropne jedzenie (mama nie jest zbyt dobrą kucharką) byleby tylko być przy Cassie. Przez te kilka dni stała mi się strasznie bliska. Zawsze marzyłam o rodzeństwie, ale jeszcze kilka lat temu było to niemożliwe. Rodzice utrzymywali nas z zasiłku i czasami bywało tak, że nie mieliśmy, gdzie mieszkać, bo wyrzucali nas przez niepłacenie czynszu.
Droga na lotnisko minęła bez większych przygód. W samolocie zajęłam miejsce przy oknie, a na fotelu obok mnie usiadła starsza kobieta, która przez cały lot czytała książkę.
Po kilku godzinach byłam w San Diego. Z jednej strony trochę się ucieszyłam, bo w końcu mogłam odwiedzić Erin i Charlotte. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Gabriella na początku mówiła o tym, żeby nie faworyzować żadnych dzieci i aby wszystkie traktować tak samo, ale tak wyszło, że one były najbardziej sympatyczne z całego towarzystwa i najlepiej się z nimi dogadywałam.
- Naomi?! - krzyknęłam zaraz po przekroczeniu progu mieszkania, nie uzyskując odpowiedzi. Zajrzałam do wszystkich pomieszczeń, ale mieszkanie było puste. Wyjęłam wszystkie ubrania z torby i poukładałam je w szafie, po czym wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i szybkim krokiem opuściłam mieszkanie.
Poszłam do parku, który o tej godzinie był już zupełnie pusty i usiadłam pod drzewem, które jeszcze kilka miesięcy temu było moim domem. Tęskniłam za tamtymi czasami, mimo że w chwili obecnej nie powodziło mi się najgorzej. Miałam dom, przyjaciół, siostrę i byłam wolontariuszką w domu dziecka. Było mi tylko głupio przez Naomi i Stanley'em, że na dobrą sprawę to oni mnie utrzymują. Ja daję im pieniądze tylko wtedy, gdy uda mi się sprzedać jakieś bohomazy... o ile wcześniej nie wydam tego na narkotyki.
Oczywiście nie byłam uzależniona. W każdej chwili mogłam przestać brać, ale po co? Po co miałam rezygnować z czegoś co dawało mi tyle przyjemności i pozwalało zapomnieć o wszystkich problemach i o tęsknocie. Okrutnej tęsknocie za Anthonym. Nie potrafiłam się przyznać przed Naomi albo mamą do tego, że mi go brakowało. Minęło tyle czasu... a ja uparcie wierzyłam, że przyjedzie, że napisze list, cokolwiek... że kiedykolwiek da mi jakiś znak życia.
♥ ♥ ♥
Niecałe dwadzieścia minut później byłam już pod kamieniczką, a w progu powitała mnie roześmiana Naomi.
- Madds! Nareszcie wróciłaś! Gdzie Ty byłaś całą noc?!
- W parku. Co u Was? - zapytałam idąc w stronę salonu, w którym przesiadywał Stan, przywitałam się z nim krótkim "cześć", a po chwili już go nie było i mogłam bez żadnego skrępowania porozmawiać w przyjaciółką.
- Jaka ona jest? - spytała podekscytowana, gdy poruszyłam temat Cassie.
- Jest cudowna, naprawdę. Taka śliczna, delikatna, malutka, musisz ją kiedyś zobaczyć...
- Jeśli ją tu przywieziesz to z wielką chęcią. Nigdy więcej nie pojadę do Mediolanu. - Nao głośno westchnęła. Doskonale ją rozumiałam. Miała z tym miastem okropne wspomnienia. Moja przyjaciółka pochodziła z całkiem innej rodziny niż moja. Jej rodzice byli strasznie bogaci, ale też wymagający, na nic jej nie pozwalali, gdy zrobiła coś źle dochodziło do rękoczynów, a do tego wszystkiego kilka lat przed naszym wyjazdem do San Diego zgwałcił ją niejaki Ronald - pewny siebie chłopak, który mieszkał w domu obok niej.
- Ja będę się zbierać. Wezmę prysznic i pójdę odwiedzić Charlotte i Erin. - oznajmiłam i pomaszerowałam do łazienki.
Kilkanaście minut późnej byłam gotowa i mogłam w spokoju udać się w drogę do domu dziecka. Strasznie się cieszyłam, że mogę tam pracować, o ile można nazwać to pracą. Zabawa z dziećmi to genialna sprawa. Tym bardziej, że odkąd tylko pamiętam marzyłam o tym, aby mieć potomstwo, a w chwili obecnej było to niemożliwe. Charlotte, Erin i Cassie w pewnym sensie zastępowały mi własne pociechy.
- Madeleine! Nareszcie do nas przyszłaś! - krzyknęła Erin zaraz po tym jak przekroczyłam próg pomieszczenia. Zaśmiałam się dźwięcznie i przytuliłam dziewczynkę, która już zdążyła uwiesić się na mojej szyi. - Wiesz, że pani Amanda powiedziała, że mam o wiele dłuższe włosy niż dwa miesiące temu?
- Jak tak dalej pójdzie to niebawem będziesz je miała do stópek! - usiadłam naprzeciwko Charlie na różowym dywanie i pogrążyłyśmy się w bardzo interesującej rozmowie na temat zażywanych przez dziewczynkę witamin.
- Maddie! - wrzasnęła Erin, która niespodziewanie zjawiła się tuż obok nas w towarzystwie Gabrielli.
- Kochana, widzę, że w końcu do nas zawitałaś. Dziewczynki o Ciebie wypytywały, już mi się skończyły wymówki. - powiedziała z uśmiechem blondynka.
- Przepraszam, że wyjechałam tak bez uprzedzenia, ale musiałam odwiedzić rodziców. - odparłam i przepraszająco się uśmiechnęłam. Gabi tylko machnęła ręką i po przyjacielsku mnie przytuliła...
♥ ♥ ♥
- Nienawidzę cmentarzy... - westchnęła Nao.
- Tylko zapalę znicza i stąd pójdziemy, wytrzymasz. - odpowiedziałam uśmiechnięta i nieco zażenowana lękiem brunetki. Na dworze było jasno, świeciło słońce, a dookoła nas chodziło mnóstwo ludzi, gdyby nie tysiące zwłok zakopanych kilka metrów pod ziemią to atmosfera byłaby wprost cudowna.
Gdy dotarłyśmy na miejsce okazało się, że ktoś postanowił odwiedzić Erin dokładnie o tej samej porze co ja. Nad brązową, świecącą płytą stała starsza kobieta z małą dziewczynką, dokładnie ta sama, którą widziałam na pogrzebie zmarłej kobiety.
- Dzień dobry. - powiedziałyśmy z Nao w tej samej chwili przez co krótko się zaśmiałam.
- Witam, czy ja panie znam? - spytała skonsternowała kobieta.
- Zapewne nie... nazywam się Madeleine, a to jest Naomi. - powiedziałam i wskazałam ręką Nao, która stała obok mnie z głupkowatą miną. - Poznałam Erin w szpitalu odwykowym.
- Miło mi panią poznać, jestem Samantha, jej matka, a to Grace. - kobieta krótko się zaśmiała i wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą delikatnie uścisnęłam. Chciałam zapytać o ojca Grace i o to czy sąd odebrał mu prawa rodzicielskie, ale stwierdziłam, że to byłoby zbyt wścibskie i tylko szybko zapaliłam znicza, pożegnałam się z kobietą, pomachałam dziewczynce i wraz z Naomi wróciłyśmy do domu...
Nie ma za co dziękować. Twój blog jest tak zajebisty, że to by było chamstwo nie komentować.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak zawsze :)
Też nie lubię chodzić na cmentarz, chyba...
Szkoda, że już wróciła od rodziców.
Dobra, dobra, to kiedy będzie Jimmy?
Joe? Wróci w ogóle?
A może znalazł sobie inną? I Maddie pozna Jimmy'ego, i z nim będzie?
No kurde, chcę już wiedzieć...
Czekam na następny!
Weny!
Ło, szybka jesteś. xD
OdpowiedzUsuńBaaardzo dziękuję! :3
Aj, chętnie bym wam zdradziła wszystko co się stanie, ale wiadomo... xD
Dziękuję za komentarz. :)
Nie ma za co! Tak należy!
OdpowiedzUsuńRozdział jest zajebisty i też nie cierpię chodzić na cmentarz, szczególnie po zmroku.
Szkoda, że wrociła od rodziców.
Właśnie, kiedy Joe? :(
Yyyhyhy, ja chcę następny!
Zajebiste! ;***** <33
Kompletnie nie masz za co dziękować bo takie świetne blogi jak twój po prostu trzeba :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi szkoda Maddie, bo wciąż tęskni za Joe. Ale co się jej dziwić przecież bardzo go kochała. Mam nadzieje ze on da i sobie znać...
Ja nie przepadam za dziećmi toteż osobiście nie wytrzymała bym jako wolontariuszka, ale ciszę się, że Maddie ma jakieś zajęcie które kocha.
I ciekawi mnie jak to się skończy z małą Grace no juz się pojawiła drugi raz... hm
ogólnie jest naprawdę super.
Weny!
Hugs, Rocky.