11 maja 2014

Rozdział 7 - Please, don't leave me.

  "Kochać to także umieć się roz­stać. Umieć poz­wo­lić ko­muś odejść, na­wet jeśli darzy się go wiel­kim uczuciem."
 ~ Vincent van Gogh

- Mam już tego kurwa dosyć! Tak Ci się spieszy do grobu?! - wykrzyczał Joe gwałtownie wstając z krzesła.
- Nie krzycz na mnie, proszę. - wyszeptałam, a z moich oczu popłynęło kilka łez. Rano wylądowałam w szpitalu. Prawie przedawkowałam. Było mi tak strasznie wstyd. Uzależniłam się, stało się to czego tak bardzo się obawiałam. Od kilku tygodni nie potrafiłam obejść się bez zażycia chociażby jednej działki w przeciągu trzech dni.
- Mimo, że tyle razy Cię prosiłem to Ty nie potrafisz przestać. Dragi są ważniejsze ode mnie?!
- Joe... proszę, przestań, doskonale wiesz, że nie.
- Z resztą nieważne, za dwa tygodnie wyjeżdżam do Bostonu więc będziesz sobie ćpać w nieskończoność i nikt Ci nie będzie w tym przeszkadzał. - powiedział Anthony i wyszedł zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
W tym samym momencie do sali weszła pani doktor.
- Witam. Dobrze, że się pani obudziła. Jak samopoczucie?
- D-Dobrze. - odpowiedziałam. Wciąż byłam zszokowana tym co przed chwilą powiedział Anthony, w duchu modliłam się o to, aby kobieta opuściła salę i abym mogła zostać sama. 
- To świetnie. Zostaje pani przetransportowana do ośrodka odwykowego. Czy chce pani pojechać do domu po jakieś rzeczy? 
- Co?!Jak to?! Nigdzie nie pojadę! - podniosłam głos i usiadłam na łóżku wpatrując się w kobietę w średnim wieku. 
- Proszę się uspokoić. Rozumiem, że niczego pani nie potrzebuje, zaraz tu przyjdzie sanitariusz i panią odwiezie do ośrodka. - powiedziała kobieta jednym tchem i opuściła pomieszczenie. 
Załamałam twarz w dłoniach i starałam się uspokoić. Zbyt dużo wydarzyło się naraz. To spadło tak niespodziewanie. Joe nie może wyjechać, nie może mnie zostawić. Co ja bez niego zrobię?! 
- Dzień dobry. Możemy iść? - do sali wszedł młody, szczupły chłopak i uśmiechnął się serdecznie. Przytaknęłam ruchem głowy i narzuciłam na siebie leżący na krześle sweter w kwiatki. Zaskakujące, że kazali mi wychodzić ze szpitala w koszuli nocnej. Zastanawiałam się czy Anthony będzie wiedział gdzie jestem... 
- Jasne. - odpowiedziałam po kilku sekundach i wraz z sanitariuszem opuściłam szpital. Skierowaliśmy się do czarnego, skromnego samochodu. Usiadłam na przednim siedzeniu. Przez całą drogę panowała cisza, której w tamtym momencie potrzebowałam. Po ponad czterdziestu minutach drogi zatrzymaliśmy się pod wielkim, białym budynkiem. Jakiś młody, otyły blondyn otworzył mi drzwi i podał mi rękę. Zignorowałam jego gest i ruszyłam za sanitariuszem, który co chwilę na mnie zerkał i delikatnie się uśmiechał.
- Miłego pobytu. - powiedział, gdy weszliśmy do środka. Rzuciłam krótkie "do widzenia" i usiadłam na krześle w poczekalni. Już po chwili podszedł do mnie wysoki, siwy mężczyzna. 
- Pani Campbell, tak? - spytał i podał mi rękę na powitanie. Szybko podniosłam się z krzesła i uścisnęłam jego dłoń. 
- Tak. 
- Zapraszam do mojego gabinetu. 
Przez chwilę poczułam się jakbym była w szkole, a dyrektor wzywałby mnie do siebie na dywanik. Szczelnie otuliłam się swetrem, który nieco przypominał koc i pomaszerowałam za dyrektorem ośrodka. Przeszliśmy przez kilka długich i ładnie urządzonych korytarzy, aż w końcu znaleźliśmy się w pięknym, przestronnym pomieszczeniu. Przy oknach widniały białe, cienkie firanki i szare zasłony. Na samym środku znajdowało się biurko o jasnym odcieniu brązu i czarne, skórzane krzesło, przy drzwiach leżał kremowy dywan, a w obu, tylnych rogach pomieszczenia stały donice z wielkimi, zielonymi kwiatami. Całość prezentowała się bardzo ładnie i futurystycznie. 
Usiadłam na przeciwko mężczyzny i czekałam aż w końcu się odezwie.
-  Zostanie tu pani na trzy tygodnie. Chyba nie muszę wspominać o zakazie spożywania jakichkolwiek używek.... Ma pani prawo do odwiedzin raz w tygodniu. Czy chciałaby pani, abym kogoś powiadomił, że pani tu przebywa? 
- T-tak. Jeśli by pan mógł to Anthony'ego Pereire, mieszka na Mounthoolie Lane 72.
- Nie ma sprawy. To wszystko. Proszę skierować się do pokoju numer 38, drugie piętro, lewy korytarz przy samych drzwiach. - lekarz uśmiechnął się serdecznie. Odwzajemniłam jego gest i wyszłam z pomieszczenia.
Po kilku minutach poszukiwania weszłam do mojego pokoju. Był urządzony bardzo skromnie i niezbyt ładnie, w przeciwieństwie go gabinetu dyrektora. Pod oknem leżało łóżko i malutka szafka nocna z szufladą, a po lewej stronie drzwi sporych rozmiarów szafa. Podeszłam do okna i odsłoniłam zasłony. Do pomieszczenia wpadły promienie słońca. Położyłam się na łóżku z głową zwróconą w stronę drzwi...

następnego dnia... 
   Przebudziłam się, a moje oczy zaczęło napastować świecące słońce. Przewróciłam się na drugi bok, a na poduszce zobaczyłam krótki liścik i moją ulubioną sukienkę.
"Czekam na dole, musimy porozmawiać." 
Lekko się uśmiechnęłam i włożyłam na siebie ubranie po czym zbiegłam na dół do recepcji. Nikogo oprócz recepcjonistki tam nie zastałam. Odwróciłam się w drugą stronę i szybko pomaszerowałam do restauracji, a bynajmniej taki miałam zamiar, bo wylądowałam z nieznanym mi miejscu. Nawet nie zdążyłam rozejrzeć się po tym ośrodku i nie miałam pojęcia gdzie co jest. Gdy obok mnie przechodziła sprzątaczka zapytałam się czy widziała gdzieś długowłosego chłopaka o średnim wzroście. Odpowiedziała, że prawdopodobnie znajduje się na tarasie na zewnątrz. Wskazała mi drogę i od razu poszłam w tamtym kierunku. Joe stał na werandzie oparty o drewniane barierki w ręce trzymał bukiet herbacianych róży. Gdy mnie zobaczył od razu do mnie podszedł. 
- Madeleine, przepraszam, nie powinienem tak na Ciebie naskakiwać w tym szpitalu.  - powiedział i chwycił mnie za dłonie w wyniku czego kwiaty spadły na ziemie. Szybko je podniósł i mi je wręczył. Mocno się do niego przytuliłam. Cóż innego mogłam zrobić? Na Anthony'ego po prostu nie da się gniewać. Tym bardziej, że wszystko co powiedział mi wczorajszego dnia było prawdą. 
- Kocham Cię. - wyszeptałam. 
- Maddie,  ja mówiłem na poważnie z tym Bostonem. - powiedział Joe, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole.  
- Dlaczego chcesz tam wyjechać? - spytałam, a moje oczy się zeszkliły. 
- Chcemy założyć jakiś normalny zespół z Tomem. W San Diego niczego nie osiągniemy. 
- Zostawisz mnie? - otarłam kilka łez z policzków i cicho zaszlochałam. 
- Madeleine, proszę Cię, nie płacz.... - Joe uklęknął przede mną i położył mi dłonie na kolanach. - Możesz jechać ze mną. - dodał i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Mam zostawić wszystko i wyjechać do Bostonu, bo chcesz zrobić karierę?! - podniosłam głos i odwróciłam wzrok, spojrzałam na ludzi, którzy się nam przyglądali, jednak wtedy kompletnie mnie oni nie obchodzili.
- W takim razie będziemy musieli się... rozstać. - ostatnie słowo powiedział po chwili wahania. 
- Słucham?! Chcesz od tak przekreślić te dwa lata?! Nie możesz wyjechać, Joe... - wyszeptałam i rozpłakałam się na dobre. Anthony wstał i mocno mnie przytulił. Zaczęłam głośno szlochać wtulając się w jego klatkę piersiową. 
- Dlaczego nie chcesz pojechać ze mną? - zapytał po jakimś czasie nadal przede mną klęcząc.
- A ty dlaczego mnie zostawiasz? - nie odpowiedział. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w swoje oczy, aż przeszkodziła nam jakaś kobieta.
- Pani Ashley Cortez i Madeleine Campbell, zapraszam na spotkanie grupowe za dziesięć minut w sali osiemdziesiąt siedem. - powiedziała i wróciła z powrotem do środka. 
- Widzimy się ostatni raz. Nie chcę tego przedłużać. Maddie, pamiętaj, że zawsze będę cię kochać. - po policzku Joe'go popłynęła łza, która skapnęła na moją odkrytą nogę. Nie wierzyłam, że to się dzieje. Dlaczego wszystko wydarzyło się tak nagle? Dlaczego on mi nie powiedział wcześniej? 
- Wrócisz kiedyś? - zapytałam.
- Wrócę, obiecuję, będę Cię odwiedzał, najczęściej jak to możliwe. 
Wstałam z krzesła i najmocniej jak potrafiłam przytuliłam się do Joe. Nie potrafiłam się uspokoić, płakałam jak bóbr. Słone łzy niemiłosiernie moczyły szarą koszulę, w którą był przyodziany brunet. 
- Kocham Cię. - wyszeptał wprost do mojego ucha i odszedł. Tak po prostu, zniknął. Zostałam sama na środku werandy, zapłakana, przykuwająca spojrzenia wszystkich zebranych osób, nie wiedząca co takiego przygotowała dla mnie przyszłość... 

5 komentarzy:

  1. KURWA? JAKI ODWYK? JAKI BOSTON? ON NIE MOŻE JEJ PO PROSTU TAK ZOSTAWIĆ!
    AAAAAAAAAAAAA!
    A U MNIE ROZDZIAŁ 2! XDD
    NO WEŹ, ONA POTEM WYJDZIE, ON BĘDZIE GWIAZDĄ, WILLA, PRYWATNE DZIWKI, SŁAWA....EJ NO....DLACZEGO?
    ŁEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE :CCCCC SMUTAMY :CCCCCCCCC
    A TAK POWAŻNIE TO SUPER ROZDZIAŁ, TYLKO NIECO SMUTNY ŁEEE ;CCCCCC

    OdpowiedzUsuń
  2. CO KURWA?! Jak to Joe wyjechał?!
    Nie, ja nie chcę :(((
    A było tak pięknie. Teraz Perry wyjeżdża i wszystko się spierdoliło.
    Ja się pytam czemu?
    Świetny rozdział. Tylko trochę szkoda, że się rozstali :(
    Weny życzę i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zawiedziona :'( Było tak pięknie, kolorowo i bajecznie, no a teraz... buuu :CCC
    Ale z drugiej strony będą się spotykać, to zawsze coś. No i mam nadzieję, że nie przestaną się kochać...

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutno. Bardzo... ;c Jejku, ale mi się zrobiło przykro. Tak mocno żal mi Maddie. Pieprzone narkotyki, pieprzony Boston, pieprzone życie, że tak powiem.
    No cóż, rozdział zaskoczył. Bardzo. Ale mi się również bardzo podobał. Miał swój klimat.
    No teraz pozostaje mi czekać na ciąg dalszy, bo jestem bardziej ciekawa dalszych losów Madeleine niż kiedykolwiek.
    Czekam :)
    A, i jakby coś, to nie będę w najbliższych dniach komentowała, jeśli się coś pojawi, ale przeczytam. Po prostu wyjeżdżam, a na telefonie się słabo komentuje, wiesz :D Ale potem wszystko nadrobię.

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
  5. O nie, nie kurwa ja już to czułam od samego początku. Od samego kurwa mać cytatu ;__; nie kurwa nie nie nieneneineienneienienienieen NEIN NEIN >:CCCCC
    Ale w sumie zastanawiam się czemu Madds nie chciała z nim jechać bo... jakoś za wiele w tym całym San Diego nie robi no i... skoro tak go kocha...
    Lecz z drugiej strony!
    Skoro Perry ją kocha to po co ją zostawił? Mógł robić karierę równie dobrze, o tutaj!
    (Jedyny dobry aspekt tej sytuacji to to, że za niedługo pojawi się Steven :3)

    Eh... mam nadzieję, że mnie nie pogryzłaś, wciąż chyba lubisz xD, no i ten... ten... ten.... czekam bardzo BARDZO niecierpliwie na nowy <3
    (O i witaj w zakładce polecani u mnie :3)

    XOXOXO

    OdpowiedzUsuń