8 maja 2014

Rozdział 5 - Return to home.

  " Nie ma miłości bez wol­ności. Miłość to wolność. " 
~ Anthony de Mello

   Gdy uchyliłam powieki od razu zaczęły napastować mnie promienie słońca. Przyłożyłam dłoń do czoła, które było zimne jak lód, a następnie przetarłam dłońmi zaspane oczy. Nikogo przy mnie nie było. Zarejestrowałam tylko to, że nadal jestem w szpitalu i nadal wszystko mnie boli. Postanowiłam wezwać lekarza. Powolnym ruchem się podniosłam i wcisnęłam przycisk znajdujący się nad łóżkiem. Po dosłownie kilkunastu sekundach w drzwiach pojawił się młody facet, ten sam co ostatnio. Podbiegł do mnie z prędkością światła i zaczął świecić mi malutką latarką po oczach przez co mimowolnie je zmrużyłam.
- Jak się pani czuje? - doktor usiadł na krześle i zaczął się we mnie wpatrywać. Miał dokładnie takie same oczy jak Joe.
- Nie najgorzej.
- Zdaje sobie pani sprawę ze swojego marnego stanu? - mężczyzna trochę posmutniał, co najmniej jakby zależało mu na moim losie.
- Co dokładnie mi dolega?
- Zrobiliśmy prześwietlenie płuc, które wykazało ich surowy stan. Zakładam, że do przez papierosy. Narkotyki i alkohol również pani zażywa? - spytał ciężko wzdychając. Przytaknęłam i spuściłam głowę. - Ech... omdlenie, które miało miejsce ostatnim razem było spowodowane wstrząśnieniem mózgu po wypadku, niestety z pewnych przyczyn akcja serca zmalała, podobnie jak ciśnienie krwi i musieliśmy panią reanimować. Gdyby nie to mogłoby skończyć się o wiele gorzej. Poza tym wykryliśmy u pani niedokrwistość megaloblastyczną, czyli anemię.
- Boże... - podkuliłam nogi pod klatkę piersiową i schowałam głowę pomiędzy kolanami. Nawet nie przejmowałam się bólem, który mnie dopadł po przyjęciu takiej pozycji, było mi wstyd za to, że doprowadziłam się do takiego stanu.
- Przepraszam, że to mówię, ale... ma pani dziewiętnaście lat, całe życie przed panią, proszę go nie zmarnować przez uzależnienia.
Lekarz opuścił salę. Położyłam się na łóżku z głową zwróconą w stronę okna, a łzy same cisnęły mi się do oczu. Nawet nie próbowałam ich powstrzymywać. Byłam zażenowana tym co robiłam. Nigdy nie byłam silną osobą, płakałam z błahego powodu, najdrobniejsza krytyka mnie smuciła.
Po kilku minutach słabości przysięgłam sobie, że ograniczę fajki i będę próbowała wygrać z anemią. Z narkotykami nigdy nie miałam dużego problemu. Brałam tylko okazjonalnie, czyli wtedy, kiedy miałam pieniądze...
- Maddie! - nagle w sali pojawił się Joe, od razu do mnie podszedł i pocałował mnie w policzek. - Co się stało? Płakałaś? - spytał troskliwym tonem na co się cicho zaśmiałam. Miał wtedy śmieszny wyraz twarzy.
- Nice, rozmawiałeś z lekarzem?
- Tak, nie martw się, wygramy z tym.
Uśmiechnęłam się i wygodnie ułożyłam ciało na miękkim materacu. W żyłach miałam umieszczony wenflon, a od niego odchodziły dwie kroplówki. Zastanawiałam się, kiedy wrócimy do domu. Miałam wyrzuty sumienia. Przeze mnie cała trójka od dwóch tygodni była w Los Angeles. Niby wszyscy lubiliśmy to miasto, ale jednak nasz dom to San Diego.
- Od dzisiaj będę Cię pilnował. Nie zapalisz ani jednego szluga. Aha! I musisz brać dwa razy dziennie jakieś leki jak już będziemy w domu. - Anthony uklęknął przy łóżku opierając głowę i ramiona na materacu.
- Tak jest sir! - zasalutowałam i zaśmiałam się dźwięcznie. - Ale na leki nie mam pieniędzy... i proszę, nie mów, że Ty je kupisz, bo się nie zgodzę.
- Myślisz, że potrzebuje Twojej zgody? Najważniejsze żebyś wyzdrowiała. Poza tym po powrocie zagramy z Tomem kilka koncertów więc trochę zarobię.... i cii... nic nie mów. - Joe przysunął się do mnie i delikatnie pocałował mnie w usta... 

♥ ♥ ♥

      Minął tydzień. Był dwudziesty trzeci października roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego, innymi słowy dzień, w którym mogłam opuścić szpital. Siedziałam na recepcji ubrana w kwiecistą sukienkę przed kolano i czarny kapelusz, czekałam na Joe'go, Naomi i Stanley'a od godziny. Przecież komu chciałoby się przyjść punktualnie? Na pewno nie im. Dostawałam już szału w tym miejscu. Spędziłam w nim ponad trzy tygodnie. Nigdy nie zapomnę tego okropnego czasu, tym bardziej, że podłużna blizna na ręce będzie mi przypominać o pijackiej nocy w Los Angeles. Dziękowałam Bogu, że szrama na łuku brwiowym jest mała i nie będzie przykuwać uwagi, ewentualnie zacznę używać podkładu... w sumie to nie, do tak desperackich czynów w moim życiu na pewno nie dojdzie.
- Maddie, przepraszamy, ale były potworne korki. - wyszeptała Naomi znienacka zjawiając się obok mnie.
- Nic się nie stało, nie czekałam tak długo. - skłamałam po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia. Joe jak zwykle przez cały czas mnie obserwował i delikatnie podtrzymywał w pasie. Miałam małe problemy z chodzeniem przez złamaną nogę. Gips miałam już zdjęty, jednak podczas poruszania się odczuwałam niemały ból w kolanie. W ciszy doszliśmy do samochodu. Od razu zajęłam najwygodniejsze miejsce na prowizorycznej kanapie. Co prawda jeżdżenie w takiej pozycji nie jest zgodne z prawem i w razie wypadku nie byłoby czego zbierać, ale ufałam Slanleyowi i wiedziałam, że nie spowoduje żadnego wypadku.
Wygodnie się ułożyłam, nakryłam całe ciało  kocem uprzednio wyjętym w plecaka i zaczęłam bawić się swoimi włosami. Cała trójka była pogrążona w rozmowach (co przestało mnie już dziwić) i kompletnie mnie ignorowali. W tamtym momencie jednak mi to nie przeszkadzało, można by powiedzieć, że było mi na rękę. Mimo, że opuściłam szpital i mogłam wrócić do domu to tego dnia humor mi nie dopisywał. Za dużo myślałam o tym wszystkim co się wydarzyło w minione dni. Kłótnia z Joe, wypadek, anemia, kobieta w szpitalu, której słowa nie dawały mi spokoju. Nie chciałam, aby moje beztroskie życie dobiegło końca. Nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie z dobrze płatną i odpowiedzialną pracą, z gromadką dzieci u boku i kochającym mężem. Taka wizja wydawała mi się zbyt monotonna, a ja nienawidzę monotonii.... jednakże zdawałam sobie sprawę z tego, że jako staruszka nie będę podróżować z przyjaciółmi po całym świecie jeżdżąc na koncerty zespołów rockowych, nie będę spać w parku i żyć dzięki kradzieżom...

    Po niecałej godzinie w końcu zasnęłam z natłoku przeróżnych myśli, a obudziłam się dopiero następnego dnia z samego ranka.
- Poznajesz? - niespodziewanie tuż obok mnie zjawił się Anthony i spojrzał w okno. Szybko podniosłam się do pozycji stojącej i ujrzałam moje piękne San Diego. Boże, jak ja tęskniłam za tym miejscem.
Po niecałych dziesięciu minutach znaleźliśmy się na uliczce prowadzącej do przyczepy Anthony'ego. Pożegnaliśmy się z Naomi i Slanley'em, wzięliśmy nasze "bagaże" i udaliśmy się do środka. Już po przekroczeniu progu dobiegł mnie zapach papierosów, zdałam sobie sprawę z tego jak dawno nie paliłam. Brakowało mi tego cudownego, palącego uczucia w płucach, chyba jednak troszkę się uzależniłam.
- Joe, masz fajki? - spytałam siadając na małego rozmiaru łóżku.
- Ostatnia w Twoim życiu. - zaśmiał się i rzucił mi paczkę czerwonych Viceroyów. - Nie śmiej się, bo wcale nie żartowałem, ktoś w końcu musi zająć się Twoim zdrowiem. - dodał z powagą. Roześmiałam się widząc jego przejętą minę i odrzuciłam mu papierosy oraz zapalniczkę uprzednio odpalając jednego z nich. Po pierwszym zaciągnięciu poczułam się o wiele lepiej. Wczorajsze złe samopoczucie odeszło w niepamięć, a to wszystko dzięki obecności Anthony'ego i ruloniku z tytoniem.
- Kochanie, ja pójdę po leki do apteki, lepiej zostań tutaj, jesteś jeszcze za słaba, żeby gdziekolwiek chodzić.
- Joe, ja nie mam pięciu lat. - wymamrotałam patrząc na bruneta z delikatnym uśmieszkiem.
- Nie byłbym tego taki pewny. - odpowiedział i zniknął za drzwiami przyczepy. Jak widać zostałam skazana na pomieszkiwanie u mojego chłopaka. Właśnie... chłopaka. W głębi duszy się o nas martwiłam, o to co z nami będzie. Jak do tej pory wszystko się układa, jesteśmy młodzi, nie mamy żadnych zobowiązań, ale co zaplanowała przyszłość? Obawiam się, że tylko ona może nam to zdradzić.
Strasznie mi się nudziło więc z braku jakichkolwiek innych zajęć podeszłam do gramofonu i włączyłam płytę Big Brother & the Holding Company, po czym wróciłam z powrotem na łóżko i bezczynnie wpatrywałam się w sufit. W ten sposób minęło mi ponad pół godziny.
 Nagle do domu wpadł Joe, roześmiany jak nigdy wcześniej.
- Co się tak śmiejesz? - spytałam patrząc wyczekująco w jego stronę.
- Długa historia. - brunet wszedł na łóżko i położył się obok mnie. Poklepał się zachęcająco po klatce piersiowej co jak mniemam było znakiem, abym się do niego przytuliła. Prychnęłam pod nosem i usiadłam na nim okrakiem uśmiechając się lubieżnie. Tak strasznie za TYM tęskniłam.

następnego dnia...
   Przebudziłam się strasznie obolała. Być może dlatego, że Joe przez całą noc przygniatał moje drobne ciało. Właśnie tego w nim nie lubiłam. Cholernie się rozpychał! Westchnęłam cicho i zrzuciłam z siebie jego umięśnione ciało. Brunet zamruczał coś niezrozumiałego przez sen, a ja zastanawiałam się co mogłabym zrobić. Po zerknięciu na zegarek okazało się, że była dopiero szósta rano. Spojrzałam na słodko śpiącego Anthony'ego i mocno klepnęłam go w nagi tyłek.
- Maddie! - na szczęście jego krzyk był stłumiony przez poduszkę, bo podejrzewam, że moje bębenki nie wytrzymałyby tego natężenia dźwięku.
- Co? - spytałam cienkim głosem patrząc na jego rozkojarzoną minę.
- Zapomnij, że wstanę i gdzieś z Tobą pójdę. - wymamrotał i z powrotem położył się na brzuchu.
- No Joe! Wiesz, że ja nie potrafię przebywać tyle w jednym miejscu!
- Masz ADHD....
- Wiem. - wyszeptałam delikatnie się uśmiechając i położyłam się na plecach Anthony'ego. Odwrócił głowę z moją stronę i spoglądając mi w oczy zaśmiał się dźwięcznie. Po chwili zmienił pozycję kładąc się na plecach w wyniku czego moje ciało zostało brutalnie zepchnięte na drugi koniec łóżka. Joe wymamrotał ciche przeprosiny i mocno wpił się w moje usta.
- Nie pozwalaj sobie! Nie wstajesz - nie całujesz.  - powiedziałam odrywając się od jego pełnych i gorących ust, po chwili oboje się zaśmialiśmy.
- To twoje nowe motto?
- Tak. Pójdziemy się przejść? - zapytałam robiąc minę rozkapryszonego dziecka, które nie dostało wymarzonej zabawki.
- Kiedyś mnie wykończysz...
Po niecałych dziesięciu minutach byliśmy już w pełni ubrani, a ja byłam po mojej porannej dawce tabletek z żelazem i czegoś tam jeszcze. Wyruszyliśmy na długi spacer po San Diego...

7 komentarzy:

  1. No cóż, tak właśnie jest, gdy się pali, pije i bierze narkotyki. Ale takie jest życie hippisów, czyż nie?
    Po raz kolejny muszę ci powiedziec, że uwielbiam Maddie i Anthony'ego jako parę <333
    Rozdział jest przyjemny, troszkę mało się dzieje, ale takie "uspokojenie" też jest czasem potrzebne ;))
    Weny i pozdrawiam! ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytam wieczorem, a teraz:
    NOMINOWAŁAM CIĘ DO LIEBSTER BLOG AWARD!

    OdpowiedzUsuń
  3. O, widzę, że pojawił się pasek z muzyczką. Prawie same moje ulubione piosenki. xD
    Nareszcie jakieś nienaciągane opowiadanie! W każdym innym jest tak, że bohaterki sobie ćpają, palą w najlepsze, a zdrowie wcale im nie szwankuje i wyglądają jak milion dolców, a u Ciebie jest inaczej. Nieprzewidywalnie. Jestem cholernie ciekawa jak rozwiną się dalsze losy Maddie i Joe. I interesuje mnie jak to będzie, gdy powstanie Aerosmith, ale mam nadzieję, że niedługo wszystko się wyjaśni. :)
    Co do akcji to dobrze, że Madeleine (piękne imię tak a propos) i cała reszta wróciła do San Diego i że teraz główna bohaterka mieszka u Anthony'ego. <3 Oni są świetni. xD
    Z niecierpliwością czekam na szósty rozdział. Pozdrawiam, niezalogowana Mers.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skomentuję to jednym slowem:
    O, KURWA.....:OOOOOOOOOOOOOOOoOOOOOOO
    Mieszkać z Joe'm *.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Na wstępie chciałabym bardzo, ale to bardzo przeprosić za tak ogromne opóźnienie. Nie mam właściwie nic na swoją obronę, ale wiedz, że cały czas jakiś głosik szeptał w mojej głowie: Nadrób zaległości u Madeleine!
    Także wiesz, nie zapomniałam o Tobie. Nie wiem, czy Cię to pocieszy, no, ale... no.
    Ale przejdę do Twojego bloga. Zajebistego. Genialnego. O niepowtarzalnej atmosferze.
    Dziewczyno, piszesz bosko. Jak już się wzięłam za nadrabianie rozdziałów, nie mogłam się po prostu oderwać! I nawet w jednym momencie niemal się popłakałam. A wiedz, że czytając cokolwiek naprawdę rzadko płaczę. Praktycznie nigdy. A Twoje opisy przeżyć, w ogóle cały tekst, sprawił, że zapiekły mi oczy. Dziękuję Ci a to :)
    Fabuła? Świetna. Bardzo mi się podoba, to wszystko sprawia wrażenie dobrze zaplanowanego, ogólnie świetnie przygotowanego. Niesamowite :)
    Nie mam zwyczaju roztrząsać każdego wydarzenia ostatnimi czasy, bo doszłam do wniosku, że to kompletnie bez sensu. Nie będę się również tu rozpisywać na ten temat, ale kilka słów muszę powiedzieć :D
    Główna bohaterka jest po prostu genialna. Pokochałam ją. Dzięki temu kim jest i co robi, Bardzo podobała mi się scena z kobietą, która poroniła. To było takie... prawdziwe? Nie wiem jak to nazwać, ale naprawdę wiele takich momentów tu nastąpiło. Kiedy Maddie myślała, że umiera.. No kurde, mistrzostwo!
    Anthony.., Zyskał moją sympatię już po tym, jak poznałam jego imię. Anthony to najpiękniejsze imię męskie ♥♥♥ Także wiesz... Poza tym, podoba mi się jego troska. Scena w jeziorze :3 Cudo.
    Naomi. Również bardzo lubię to imię :D Samą bohaterkę również darzę sympatią, choć tak naprawdę dużo o niej nie wiadomo. Ale ma w sobie coś takiego serdecznego, jest po prostu fajna :))
    Bardzo podoba mi się wątek z jej... chorobą? Kurde, to jest takie, że nie można być pewnym, co się stanie, wszystko może zaskoczyć. Jestem pewna, że tak właśnie będzie.
    No cóż, jedyne, co mogę jeszcze zrobić, to po raz kolejny bardzo, bardzo mocno Cię przeprosić za tak ogromne opóźnienie. No przepraszam, no :C
    Także trzymaj się ciepło w sweterku w kwiaty, czy coś, hahah :DDD
    Peace, Love, Rock&Roll!

    Hugs, Rocky. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nie masz za co przepraszać! Ja od miesiąca się zbieram, aby nadrobić zaległości i skomentować blogi, które czytam, ale zawsze albo nie mam czasu, albo zbyt wciąga mnie pisanie własnego opowiadania, egoistyczne. ;_;
      Nigdy bym nie przypuszczała, że te moje wypociny doprowadzą kogoś do płaczu, albo prawie płaczu (O.o), a tu proszę, jaka niespodzianka. :D
      Baardzo dziękuję za tak długi komentarz i za wszystkie przemiłe słowa.
      Pozdrawiam! ♥

      Usuń
  6. Wybacz, że nie komentowałam od początku, ale to przez brak czasu. Postaram się teraz nadrobić.
    Od razu zakochałam się w Twoim blogu po przeczytaniu prologu. Wygląd i treść bloga są zajebiste. Główną bohaterkę również polubiłam. Po prostu nie da się, nie lubić :)
    I jest Joe...Ach. Dobra, nie będę się rozpisywać o Anthonym, bo to jasne że go uwielbiam. Jest taki opiekuńczy i czuły dla Maddie. No po prostu taki idealny <3
    Nie mogę się doczekać, kiedy pojawi się Tyler.
    Ogólnie Twój blog jest boski. Ta akcja w szpitalu :( No, ale teraz przynajmniej Maddie ma dach nad głową i to jaki :) W końcu mieszka z Joe.
    Popieram Mers, bo to prawda, że Twoje opowiadanie nie jest naciągane, tak jak inne.
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń