17 maja 2014

Rozdział 10 - This is the end...

"Wspomnienie jest formą spotkania." 
~ Khalil Gibran 

   Po chwili podeszła do mnie Vivienne, mocno się przytuliłyśmy. Mimo, że znałam Erin od zaledwie kilkunastu dni to bardzo ją polubiłam, poza tym było mi przykro za każdym razem jak ktoś odszedł, nawet jeśli go nie znałam. To smutne, że ludzie umierają, najgorsze jest to, że mnie kiedyś też to czeka...
- Dlaczego umarła? - zapytałam po chwili.
- Przedawkowała. - Viv zgrabnym ruchem podniosła się z podłogi i bez słowa pomaszerowała do swojego pokoju.
W całym ośrodku panowała przygnębiająca atmosfera. Personel przechodził przez szerokie korytarze w tą i z powrotem przenosząc przeróżne papiery. Pacjenci zaszyli się w swoich pokojach, a ja nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić.
Zegarek wiszący na beżowej ścianie naprzeciwko mnie wskazywał godzinę dziewiętnastą. Ociężałym ruchem wstałam z podłogi, na której spędziłam niecałą godzinę i skierowałam się do mojego pokoju. Musiałam przejść przez cały pawilon, a następnie skierować się na drugie piętro. Gdy byłam przy drzwiach powoli przekręciłam mosiężny klucz w zamku. W pomieszczeniu panował względny porządek, z resztą i tak nie miałabym ochoty na sprzątanie. Praca pokojówek polegała tu tylko na przynoszeniu czystej pościeli i ręczników.
Uchyliłam sporych rozmiarów szafę i wyciągnęłam z niej różową piżamę z żyrafą i ręcznik po czym skierowałam się do łazienki na końcu korytarza. Gdy zamknęłam mahoniowe drzwi na klucz od razu spojrzałam w wielkie lustro na pół ściany. Miałam nieznacznie podkrążone oczy od płaczu, ale to chyba normalne w takiej sytuacji. Szybko ściągnęłam z siebie ubrania i starannie ułożyłam je na malutkiej szafce. Wślizgnęłam się do kabiny i odkręciłam kurek z letnią wodą. Porządnie umyłam włosy, które sięgały już nieco za pas i całe ciało. Zauważyłam, że ostatnio trochę schudłam...
Po wyjściu osuszyłam ciało fioletowym, puchatym ręcznikiem, wskoczyłam z piżamę, po czym opuściłam łazienkę. Przy drzwiach czekały dwie kobiety, które natychmiastowo zaczęły prawić mi morały na temat tego, że łazienka jest wspólna i powinnam kąpać się nieco szybciej. Zignorowałam je i weszłam do pokoju. Zasunęłam zasłony i wygodnie ułożyłam się w łóżku. Nie chciało mi się spać więc tylko leżałam, myślałam i patrzałam na świecącą się żarówkę...

♥ ♥ ♥

Nazajutrz obudziła mnie Vivienne, która z samego ranka wpadła jak burza do mojego pokoju. Najwidoczniej zapomniałam zamknąć wieczorem drzwi.
- Porozmawiamy? - dziewczyna rozsiadła się obok mnie na łóżku, a ja starałam się nieco oprzytomnieć.
- Jasne.
- Wiesz dlaczego Erin się zabiła? - zapytała, a gdy pokręciłam przecząco głową kontynuowała. - Mąż ją katował. Groził, że zabierze jej dziecko, bo żaden sąd nie przyzna praw do opieki narkomance, widocznie nie dawała już rady.
- Ona miała dziecko?! - podniosłam głos. Byłam zdziwiona, Erin nigdy mi o tym nie powiedziała.
- Ma na imię Grace... ma cztery lata. - Vivienne posmutniała, a w jej oczach znowu zebrały się łzy. Mocno przytuliłam dziewczynę. Po chwili obie zaczęłyśmy głośno płakać.

♥ ♥ ♥

    Dwa dni później miał odbyć się pogrzeb. Odnalazłam w szafie sukienkę, którą miałam na sobie w dniu wyjazdu do San Diego. Była czarna, przed kolano, z długim rękawem i koronką na ramionach. Do tego włożyłam szare balerinki i czarny, duży kapelusz. Dzisiaj wyjątkowo ja, Viv i Amy dostałyśmy jednodniową "przepustkę", aby móc pożegnać naszą koleżankę.
- Gotowe? - na korytarzy zjawił się sanitariusz, który miał nas podwieźć i mieć na nas oko, aby nie przyszło nam do głowy uciec z ośrodka. Pokiwałyśmy twierdząco głowami, a już po chwili znalazłyśmy się w czarnym, małym samochodzie. Wraz z Amy usiadłam z tyłu, a najmłodsza z nas na przednim siedzeniu obok mężczyzny. Całą drogę spędziliśmy w ciszy.
Po kilkunastu minutach byłyśmy na miejscu. Najpierw miała odbyć się uroczystość w kościele, a później na cmentarzu. Gdy znalazłyśmy się na schodach prowadzących do kościoła ludzie wymieniali między sobą krótkie zdania i wpatrywali się w nas beznamiętnym wzrokiem. Czułam się trochę dziwnie, ale staram się tym nie przejmować. W kościele zajęłyśmy miejsce na samym końcu po lewej stronie od ołtarza. Ksiądz zaczął prowadzić msze, a ja ciągle rozmyślałam o tym co działo się ostatnimi czasy. Najwięcej moich myśli zdecydowanie zajmował Joe...
To przykre, że często nie zdajemy sobie sprawy z tego jak wiele do naszego życia wnoszą inni ludzie. Przywiązujemy się do nich. Kiedy ktoś bliski odejdzie - w jakikolwiek sposób - czujemy pustkę. Nie da się tego inaczej nazwać. Po prostu pustka w sercu, która została po tej osobie. Pustka, którą wyjątkowo trudno czymś wypełnić, zastąpić. Próbujemy sobie wtedy wmówić, że tak po prostu musiało być. Trasy tych ludzi albo rozdzieliły się z naszymi, albo skończyły się. My natomiast musimy iść dalej, z kimś lub sami, byle do przodu. I nie oglądać się wstecz. Tylko jak tego dokonać? Łatwo jest mówić, myśleć, trudniej to wykonać i zawzięcie się tego trzymać. Mimo, że minęło już tyle czasu to ja nadal nie potrafiłam się przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji. Nadal brakowało mi kochanego, troskliwego Anthony'ego, który czasami był dla mnie jak ojciec. Wskazywał mi drogi, którymi powinnam podążać, mówił mi co robię źle, ale ja zazwyczaj nie potrafiłam zmienić tego co mu we mnie przeszkadzało. Dlaczego? Dobre pytanie. Dlaczego nie potrafiłam zmienić cząstki siebie dla osoby, którą tak strasznie kochałam? A może to dlatego wyjechał? Może kariera była tylko głupią wymówką? Może tak na prawdę miał mnie dosyć? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
Msza skończyła się po ponad godzinie. Mało z niej wyniosłam, bo praktycznie wcale nie skupiałam się na słowach księdza. Zapewne wiele mnie ominęło, księża zazwyczaj są inteligentnymi ludźmi, a ich słowa skłaniają do wielu refleksji.
- Maddie, wsiadaj. - szatynka mnie ponagliła widząc, że stoję przed drzwiami do samochodu i nie bardzo wiem co ze sobą zrobić. Szybko otrzeźwiałam i wsiadłam pospiesznie do samochodu. Młody blondyn odpalił silnik, a już po chwili byłyśmy pod cmentarzem. Na pierwszy rzut oka nie był on zbyt zadbany. Wysoka trawa, aż prosiła się o to, aby ktoś ją skosił, a wyłysiałe drzewa nadawały miejscu nieco straszny wygląd. Gdyby była noc, a obok mnie nie byłoby tych kilkudziesięciu ludzi zapewne trzęsłabym się ze strachu chcąc jak najszybciej opuścić to przerażające miejsce.
- Zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać zmarłą kilka dni temu Erin Collins [...] - ksiądz ponownie zaczął coś mówić, a ja znowu byłam tak zajęta własnymi myślami, że wcale go nie słuchałam.
- Mamusiu.... - nagle tuż przede mną zjawiła się malutka dziewczynka o kasztanowych włosach do ramion. Jej śliczną twarz oblewały strumienie łez, a niska staruszka starała się choć trochę uspokoić szlochające dziecko.
- Grace, nie płacz, mamusia musi odpocząć i chwilkę pospać, kiedyś się zobaczycie. - wymamrotała starsza kobieta siląc się na uśmiech. Przyglądałam się tej scenie i rozpłakałam się na dobre. Nie trudno było się domyślić, że była to córka Erin razem z jej matką. Ciekawiło mnie tylko, gdzie podział się jej przeklęty mąż.
Patrząc na wszystkie zapłakane twarze, przepełnione żalem i smutkiem zaczęłam zastanawiać się nad tym czy mnie będzie ktokolwiek opłakiwał. Zapewne większość osób nie myśli o  tym, że kiedyś nadejdzie i nasz czas. Może to być za kilkadziesiąt lat albo miesiąc. Nikt z nas nie zna dnia ani godziny śmierci. Ona przychodzi czasami w najmniej spodziewanym momencie. Nie możemy się na nią przygotować. Boimy się jej? Jak można się czegoś bać skoro tego w pełni nie pojmujemy? Każdy z nas inaczej wyobraża sobie śmierć i to co po niej następuje. Niektórzy wyobrażają sobie świat idealny. Bez dyskryminacji, zawiści, egoizmu, apatii, zazdrości. Niektórzy wyobrażają sobie czarną otchłań. Ciemności, nic innego. Zawieszenie w czasoprzestrzeni. Ludziom, którzy wiedzą, że po śmierci czeka nas coś lepszego niż to co zaznaliśmy na Ziemi, żyje i umiera się łatwiej. Mają swój idealny świat przed oczami i za wszelką cenę chcą do niego należeć, po tym co spotkało ich tutaj, na Ziemi. Natomiast Ci drudzy w większości nie myślą o śmierci. Boją się jej, bo wiedzą, że po niej nic nie następuje. Sama nie wiem do której z tych grup należę...

♥ ♥ ♥ 
 
    Uroczystości pogrzebowe dobiegały końca, a zgromadzeni ludzie zaczęli odchodzić od szarawego nagrobka. Razem z Vivienne i Amy zaczęłyśmy iść w stronę samochodu. Przy samym wyjściu na ławce zauważyłam płaczącego mężczyznę z przydługawymi blond włosami. Miał na sobie czarny garnitur. Widziałam go pierwszy raz tego dnia, najwidoczniej nie przyszedł do kościoła ani nad grób. Zaczęłam podejrzewać, że może to być mąż Erin. Powiedziałam dziewczynom, że za pięć minut do nich dołączę po czym usiadłam na ławce tuż obok mężczyzny. Obdarzył mnie krótkim spojrzeniem, a po chwili ponownie załamał twarz w dłoniach.
- Dzień dobry. - odezwałam się po chwili. Trwaliśmy w ciszy przez kilkadziesiąt sekund po czym lekko zaczęła mnie irytować ignorancja blondyna. - Pan jest mężem Erin, prawda?
- Odpierdol się, dziewczyno. - wymamrotał.
- Rozumiem, że tak. Wpędził pan niewinną kobietę do grobu...
- Puszczała się z pierwszy lepszym, nawet mnie nie kochała. A teraz wstań i zejdź mi z oczu. - facet podniósł głowę i krótko spojrzał mi w oczy. Nie liczyłam na jakąkolwiek rozmowę więc wstałam i skierowałam się w stronę auta, gdzie czekała na mnie cała trójka. Zastanawiało mnie tylko to dlaczego płakał. Przecież z jego słów można było wyczytać to, że jej nie kochał, może nawet nienawidził...?
___________________
Uff, nareszcie mam ten rozdział za sobą. Jakoś tak smutno mi się go pisało. ;_; 
Nie mam pojęcia jak to wygląda z długością, bo dodaje z telefonu, ale mam nadzieję, że jest nieco dłuższy niż poprzedni. 

5 komentarzy:

  1. jeej :( to takie smutne.
    Co będzie dalej? Co będzie dalej z Maddie?
    Eh, mogła spierdolić z tego ośrodka...
    Biedna Erin. Tak myślałam, że to ona, albo Vivienne. ;(((
    To takie smutne....
    Uczczę to minutą ciszy (*)

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko jak mi smutno ;___;
    Chociaż bardziej z powodu Luiza bo odchodzi z Chelsea :((( Myślę, że to pora aby się zabić ;C
    W każdym razie!
    Smętny rozdział, ale ma w sobie to coś ♡
    W KOŃCU CYTAT NIE ZDRADZIŁ AKCJI XD!
    Szkoda, że taki krótki akcja się powoli nam rozwija bez nagłych "skoków" kuźwa... no czekam ze zniecierpliwieniem :3

    XOXOXOXOX

    OdpowiedzUsuń
  3. Po raz kolejny przepraszam Cię bardzo mocno za takie opóźnienia :_: Nie było mnie w domu i noo.. Wiesz.
    Ale koniec moich rozwodzeń czy coś.
    Jesteś genialna! Kurde, ten blog wywołuje naprawdę wiele emocji, to jest niesamowite. Historia z rozdziału na rozdział coraz bardziej mnie wciąga i fascynuje...
    Tak myślałam, że to będzie Erin. Miała w sobie coś takiego, co zdawało się ukrywać jej ból.. Nie wiem jak to opisać. Taki typ samobójcy, wiesz.
    Strasznie mi żal Maddie. Nie ma właściwie nikogo oprócz Naomi. Nie liczę na razie Vivien i Amy, w końcu zna się z nimi nie za długo. Ale Anthony no i Erin... Cholera, tak bardzo szkoda mi Madeleine :_:
    A tak wracając jeszcze do poprzednich postów: cudowny wiersz Anthonyego. Kurde, wzruszyłam się serio. To piękne. Mimo wszystko, takiego chłopaka to bym mogła przy sobie mieć, no... :)))
    Aha i jeszcze Grace oraz jej ojciec. Mam wrażenie, że się jeszcze pojawią. Nie wiem, czy dobrze mi się zdaje, no ale... No.
    Czekam na więcej!!

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
  4. Więc to Erin.
    Z jednej strony cieszę się, że to nie kto inny, a z drugiej smutno tak mi się jakoś zrobiło.
    Teraz nie wiem co napisać.
    Zastanawia mnie tylko to kiedy wróci Joe?
    I czy dalej będzie z Maddie?
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zauważyłam, że to opowiadanie wyglada zupełnie inaczej niż wcześniej. Pozmieniało się.
    Najbardziej mnie wzruszył moment z córeczką Erin. Biedna ta mała ;(
    A zastanawia mnie to, dlaczego jej mąż płakał, skoro miał o niej takie zdanie.
    No to czekam na kolejny, weny ;*

    OdpowiedzUsuń