"Jeśli chce się być szczęśliwym, nie wolno gmerać w pamięci. "
~ Emil Cioran
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - terapeutka skrzyżowała dłonie na kolanie i co kilka sekund przelotnie spoglądała mi w oczy.
- Tak... - odpowiedziałam siląc się na przekonujący ton.
- Oto Twój wypis. - kobieta podała mi kilka kartek po czym obie podniosłyśmy się z krzeseł ściskając sobie dłonie. Przy drzwiach rzuciłam krótkie "do widzenia" i zaczęłam iść w stronę "pokoju integracji".
Po wejściu od razu skierowałam się do stolika przy którym siedziała Vivienne i Leonardo. Powitałam ich ciepłym uśmiechem i usiadłam pomiędzy nimi.
- Powodzenia, młoda. - mężczyzna poklepał mnie po ramieniu i odszedł zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
- Co teraz zrobisz? - zapytała młoda szatynka.
- Spróbuję wrócić do dawnego życia.
- Nie wyjedziesz? Nie chcesz go poszukać?
- Nie. - odpowiedziałam stanowczo. - Muszę już iść, trzymaj się Vivienne. - podniosłam się z krzesła i mocno uściskałam dziewczynę.
Z biegiem czasu przywykłam do tego miejsca i bałam się wrócić do rzeczywistości. Bałam się tego czy poradzę sobie w dalszym życiu. Życiu bez niego. Bez żadnych perspektyw. Bez planów na przyszłość, pieniędzy.
- Ktoś Cię odbierze czy potrzebujesz transportu? - nagle tuż obok mnie pojawił się dobrze mi znany sanitariusz, z którym zdążyłam się zakolegować.
- Wydaję mi się, że będziesz mi potrzebny. - odpowiedziałam z uśmiechem. Blondyn wziął moją walizkę, a ja ostatni raz pomachałam Vivienne.
Niedługo później byliśmy już pod domem Naomi i Stanley'a. Moja przyjaciółka wyglądała przez okno, a po kilku sekundach była już na zewnątrz i mocno mnie ściskała. Szeroko się uśmiechnęłam i podziękowałam Charliemu biorąc od niego torbę.
- Chodź, pokażę Ci gdzie będziesz spać. - zaproponowała Naomi i pociągnęła mnie za rękę w kierunku domu. Od mojej ostatniej wizyty wiele się w nim zmieniło. Ściany na przedpokoju były pomalowane na jasny odcień niebieskiego, po lewej stronie stała ogromna szafa, której wcześniej nie było. W salonie pojawiły się jasne, niewielkie meble i dwa fotele o kasztanowym odcieniu.
Sypialnia, w której miałam pomieszkiwać była prześlicznie urządzona. Z okna malował się widok na skromny, ale piękny ogródek. Ściany były w kolorze perłowym, a na środku pokoju stało ogromne łóżko z baldachimem.
- Stanley zrobił specjalizację i jest teraz kucharzem, a ja dostałam pracę jako kelnerka w tej samej restauracji. - pochwaliła się Nao, a ja jej pogratulowałam. W głębi serca byłam nieco zawiedziona. Nie chciałam końca naszego wspólnie prowadzonego, beztroskiego życia, a znalezienie pracy zdecydowanie było początkiem jego końca.
- Pójdę się przejść. - oznajmiłam i wyciągnęłam z walizki białą bluzkę na ramiączkach i kwiecistą spódniczkę do kostek po czym poszłam do łazienki się przebrać. Spojrzałam w lustro i doszłam do wniosku, że muszę skrócić włosy. Były zdecydowanie za długie, ale tym postanowiłam zająć się jutro.
Pożegnałam się z przyjaciółką i opuściłam mieszkanie. Spacerowałam opuszczonymi uliczkami San Diego, aż w końcu doszłam do centrum. Wygrzebałam z torebki kilka ostatnich dolarów i weszłam do pobliskiego sklepu w celu zakupienia wina. Sprzedawca jak zwykle nie chciał mi uwierzyć, że jestem pełnoletnia, ale jakoś udało mi się go przekonać. To bywało uciążliwe, że mimo moich dwudziestu lat każdy uważał mnie za nastolatkę.
Nie miałam ochoty dłużej chodzić ulicami, które z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej zaludnione więc powędrowałam w kierunku przyczepy Anthony'ego...
Po niedługim czasie byłam już na miejscu. Nieco zawahałam się przed otwarciem furtki, ale w końcu się odważyłam... czego po chwili pożałowałam. W ułamku sekundy wróciły do mnie wszystkie wspomnienia. Tęsknota to okrutne uczucie.
Drzwi były zamknięte na klucz więc weszłam przez okno, w którym była wybita szyba. Logika, po co zamykać drzwi skoro i tak bez problemu można dostać się do środka?
Wewnątrz panował straszny bałagan. Nawet się nie zdziwiłam, bo Joe od zawsze był strasznym leniem i bałaganiarzem. Nie chciało mu się wstawać rano z łóżka, a co dopiero mówić o sprzątaniu.
Położyłam się na łóżku i zaczęłam głośno płakać. Brakowało mi tego silnego ramienia, które zawsze mnie do siebie przyciągało, gdy budziłam się o piątej rano i chciałam gdzieś iść. Gorących, pełnych ust. Ciemnych oczu pełnych miłości, jednym słowem brakowało mi wszystkiego. Wszystkiego co z nim związane.
Postanowiłam, że gdy tylko tutaj przyjedzie wyjadę razem z nim. Naomi sobie poradzi, ma Stanley'a, ja też mam prawo do tego, aby mieć przy sobie swoją druga połówkę.
♥ ♥ ♥
Kolejne dni mijały niezwykle szybko. Dni przesiąknięte monotonią i smutkiem. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Samotność doskwierała mi jak jeszcze nigdy wcześniej. Naomi i Stanley mnie ignorowali. Wir pracy i obowiązków wciągnął ich do tego stopnia, że całe dnie spędzali poza domem, a gdy byli razem przez kilka godzin byłam zmuszona wysłuchiwać ich kłótni.
Coraz bardziej zatracałam się w narkotykach. Okradałam sklepy. Potrzeba niesienia miłości już dawno ze mnie wyparowała. Jedyną rzeczą, której potrzebowałam była heroina, okazjonalnie kokaina. Nigdy nie sądziłam, że bez niego będzie aż tak ciężko. Marzyłam jedynie o tym, aby móc go zobaczyć.
Potrzebowałam zmiany. Czegoś co dałoby mi choć trochę szczęścia...
Z samego ranka wybiegłam z domu narzucając na siebie gruby, wzorzysty sweterek i szare trampki. Tego dnia postarałam się, aby moje włosy wyglądały trochę inaczej niż zwykle. Nie chciałam zniechęcać ludzi nieuczesanym buszem na głowie. Kilka dni temu podcięłam je o kilka centymetrów, ale to i tak niewiele mi dało, nadal były strasznie długie, a ja nie miałam serca, aby ściąć je do piersi - jak radziła mi Naomi.
Naprzeciwko przedszkola znajdowała się pewna instytucja. Duży żółto - niebieski budynek. Uchyliłam drewniane drzwi i wślizgnęłam się do środka. Po korytarzu biegało mnóstwo roześmianych dzieci, na ich widok mimowolnie się uśmiechnęłam. Po chwili podeszła do mnie piękna brunetka o nieziemsko długich nogach.
- Witam. W czym mogę pani pomóc? - zapytała przyjaznym tonem krzyżując dłonie na wysokości piersi.
- Ja chciałabym zostać wolontariuszem.
- O, to świetnie! Zapraszam do mojego gabinetu. - kobieta wskazała dłonią drzwi po lewej stronie. Wnętrze pomieszczenia było urządzone niezwykle skromnie, ale miało w sobie "to coś". - Nazywam się Gabriella Carter, miło mi panią poznać.
- Madeleine Campbell, mnie również.
- Dlaczego chciałaby pani być wolontariuszem? - spytała moja rozmówczyni.
- Uwielbiam dzieci i opiekowanie się nimi sprawia mi wielką przyjemność. Poza tym mam teraz mnóstwo wolnego czasu i chciałabym w jakiś sposób go wykorzystać.
- Rozumiem. Ile razy w tygodniu mogłaby pani tutaj przychodzić?
- Praktycznie codziennie. - odpowiedziałam bez chwili namysłu.
- Znakomicie. Mam do pani kilka próśb. Proszę nie palić na terenie ośrodka, traktować wszystkie dzieci na równi, żadnego nie faworyzować i nie przeklinać. - pani Gabriella serdecznie się uśmiechnęła.
- Nie ma się pani o co martwić. - zapewniłam i odwzajemniłam uśmiech.
- W takim razie proszę za mną. - w tym samym czasie podniosłyśmy się z foteli i opuściłyśmy pomieszczenie. Weszłyśmy do ogromnego pokoju pełnego małych, roześmianych istotek.
- Przedstawiam Wam panią Madeleine, naszą nową wolontariuszkę. - blondynka wyszła z pomieszczenia, a ja nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Dzieci raczej nie przejęły się moją obecnością i powróciły do swoich wcześniejszych zajęć takich jak układanie klocków czy zabawa lalkami. Z wyjątkiem ślicznej, małej blondynki...
- Poukłada pani ze mną? - zapytała i spojrzała wymownie na pudełko puzzli leżące na stoliku nieopodal nas.
- Jasne. - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem i usiadłam naprzeciwko dziewczynki, która co chwilę niepewnie na mnie zerkała. Spojrzałam na pudełko, na którym widniała syrena. Z drugiej strony był napis "380 elementów". Ciężka sprawa - pomyślałam. - Jak masz na imię? - zapytałam uroczą blondynkę.
- Erin. - odpowiedziała dziewczynka, a mnie aż zakuło w sercu. - A jak mam mówić do pani?
- Możesz po prostu Maddie, chyba że wolisz Madeleine. - uśmiechnęłam się.
Po godzinie skończyłyśmy układać nieszczęsne puzzle z czego się ucieszyłam. To była prawdziwa męczarnia.
Erin okazała się być wspaniałym towarzyszem do rozmów. Miała tylko osiem lat, a była bardzo inteligentna jak na swój wiek. Od zawsze marzyłam, aby mieć taką małą, słodką córeczkę...
♥ ♥ ♥
Moje życie nabrało nieco innego wyglądu. Codziennie wstawałam z samego ranka, szykowałam się i pędziłam do domu dziecka. To sprawiało mi mnóstwo radości. Przynajmniej na te kilka godzin odrywałam się od myślenia o Anthonym.
Zakolegowałam się z Gabriellą, która była na prawdę cudowną kobietą. Kilka lat temu rozwiodła się z mężem, wniósł pozew, bo dowiedział się, że kobieta jest bezpłodna, a on od zawsze marzył o gromadce dzieci. Nienawidzę takich ludzi. W związku trzeba akceptować swoje wady. Ale czy bezpłodność można nazwać wadą? To nie wina Gabrielli, że nie może mieć dzieci. Ten facet powinien to zaakceptować i ją wspierać. Poza tym zawsze można adoptować dziecko...
- Maddie, zapleciesz mi warkoczyka? - spytała Charlotte. Przytaknęłam ruchem głowy i rozczesałam palcami brązowe włosy dziewczynki. - Chciałabym mieć takie długie włosy jak ty... - westchnęła.
- Och, gdybyś wiedziała ile trzeba się męczyć przy takiej długości... - uśmiechnęłam się i zaczęłam pleść warkocza.
- Zawsze możesz ściąć.
- Nie potrafiłabym, zapuszczałam je osiem lat.
- O, ja też mam osiem lat! - Charlotte zrobiła uroczą minkę i obie cicho się zaśmiałyśmy.
- Gotowe. - powiedziałam i klasnęłam w dłonie.
- Ale super! Dzięki, Maddie. - powiedziała brunetka i zniknęła w tłumie pozostałych dzieci.
Na początku się cieszyłam, że Maddie już wychodzi.
OdpowiedzUsuńPóźniej zrobiło mi się tak jakoś smutno, bo Joe nie było...
I Maddie zaczęła brać z powrotem.
Ale teraz jest wolontariuszką i już chyba nie bierze, co?
Rozdział świetny.
Życzę weny i Pozdrawiam!
Okaże się czy bierze czy nie. :3 Jak na razie troszkę niepewności. xD
UsuńBardzo dziękuję.
Nie poinformowałaś mnie ;C
OdpowiedzUsuńCzuję się gorsza :cccc
O boże wprowadziłaś mnie w taki dziwny nastrój... pozytywny oczywiście!
Kiedy Madds weszła do tej przyczepy aż mnie zakuło w sercu... Boże on ją zostawił... tak po prostu ją zostawił w najgorszym momencie... co z Joe za śmieciuch... A ONA JESZCZE CHCE GO SZUKAĆ! (kocha go no wiem;__;)
A ta mała dziewczynka?
Coś wyczułam, że może z nią się coś dziać... w sensie jakaś adopcja...czy coś xD
A może ja za dużo przewiduje D:
No i maddie nie obcinaj nigdy włosów bo to jest zło ;__;
Kocham <3
XOXOXOX
Poinformowałam tylko trochę za późno. ;_; Mam nadzieję, że mi wybaczysz, takie coś już nigdy się nie powtórzy, obiecuję. ;_;
UsuńNo śmieciuch, śmieciuch. Sama mam ochotę go zabić. xD
Nie zetnie włosów, tyle mogę zdradzić. xD Znaczy się końcówki tak, ale do ramion to nigdy w życiu, nie oszpeciłabym mojej bohaterki. xD
Dziękuję za komentarz. :3
Zabij mnie kochana, za to, że tyle mnie tutaj nie było. Strzelbą, albo coś. Byle szybko, bo długiej śmierci to ja się boję ;__;
OdpowiedzUsuńWybacz, że taki ciulowy komentarz pozostawię dla tak genialnej autorki, ale nie mam za grosz weny. Opowiadanko takie wspaniałe, a ja nie mogę skleić zdań, aby je skomentować.
Co ja Ci mogę powiedzieć? Trafiłaś na dobre do mojego kanonu lektur. Świetny styl pisania, pomysłowość. Za to Cię pokochałam :)
Co do rozdziałów, to działo się, działo.
Nie wierzę jakoś w to co się stało. Z tym Joe. No kurdęłkę. Miało być tak pięknie! Cholera, teraz ma się wszystko ułożyć z powrotem :D Tu i teraz! :)
Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejny! ;*
Love,
Chelle
Ależ nie zabiję, doskonale Cię rozumiem. ;)
UsuńBardzo dziękuję za tyle przemiłych słów. :3
Ooo jak słodko, ja też kocham dzieci! <3
OdpowiedzUsuńAle to fajne. I ta Erin pewnie jej przypomina przyjaciółkę z odwyku, nie?
Jestem ciekawa, co wydarzy się w związku z nowym zajęciem Maddie!
Weny ;***
Wszyscy kochamy dzieci. xD
UsuńTak, chodzi o Erin z odwyku.
Dzięki. :D
Nominowałam Cię do Versatile Blogger Award!
OdpowiedzUsuńPieprzony blogger nie wyświetlił mi, że dodałaś nowy. Zaraz skomentuję ;)
Ah, czarujesz tymi rozdziałami <3
OdpowiedzUsuńPotrafisz zmienić mi nastrój kilka razy w ciągu paru minut! :D
Najpierw taka radość, że Maddie wychodzi z odwyku, potem ta scena w przyczepie znów dobija.. Ale to na swój sposób niesamowicie piękne.
A na koniec znów coś radosnego pełnego wdzięku i nadziei. Hippie, no XD
Bardzo mi się podobał powyższy rozdział, właśnie między innymi z powodu tych wahań nastroju :))
A i boski wygląd bloga! Tam na górze ta aktorka co grała Effy w Skinsach <3
Weny kochana!
Hugs, Rocky.
Obawiałam się, że te zmiany nastroju się nie przyjmą, ale skoro wywołały pozytywne emocje to bardzo się cieszę. :D
UsuńFenkju wery macz.