1 maja 2014

Rozdział 3 - Don't get offended if I go

"[...] gdy życie odchodzi ode mnie
przywieram do niego
mówię – życie
nie odchodź jeszcze
umrę kiedy odejdziesz" 
~ Halina Poświatowska, Zawsze, kiedy chcę żyć krzyczę

    Podróż trwała już drugą godzinę. Nie była to żadna męczarnia. Przynajmniej dla mnie. Anthony był wyraźnie niezadowolony. Nie lubował się w takiej muzyce jak ja,więc nie uśmiechało mu się jechać kilka godzin na koncert czegoś czego nawet nie słucha, a oprócz tego  nie przepadał za Naomi i Stanley'em. Doceniałam to, że chciał mi towarzyszyć, bo równie dobrze mógł zostać w San Diego i się opieprzać jak to miał w zwyczaju, przecież nikt go do niczego nie zmuszał.
Za oknem pogoda była umiarkowana, nie było ani za zimno ani za ciepło więc w samochodzie panowała wręcz idealna temperatura. Atmosferę nieco podgrzewała wcześniej spożyta działka heroiny i kilkanaście wypalonych papierosów, o winie nie wspominając. Rzadko kiedy sięgałam po używki, zazwyczaj z powodu braku pieniędzy. Narkotyków nie ukradnę na bazarku.... Dwa dni temu los się do mnie nieco uśmiechnął, podczas, gdy na ławce w parku kończyłam szkicować dwójkę bawiących się dzieci pewna kobieta dosiadła się do mnie i zaoferowała, że zakupi moją pracę. Byłam pozytywnie zaskoczona. Szkicowałam okazjonalnie, na podstawowym sprzęcie, o ile 'sprzętem' można nazwać blok i kilka ołówków. Moje rysunki nie były na wysokim poziomie, a mimo to udało się.
- Madeleine, prawie jesteśmy! - krzyknęła rozentuzjazmowana Naomi odwracając się w naszą stronę.
- Świetnie! - odpowiedziałam i szybko podniosłam głowę z kolan Joe'go. Wyjrzałam przez okno. Widoki były prześliczne. Los Angeles to ciekawe miasto. Z ładnymi plażami, parkami i placami, na których często bywałam przyjeżdżając na przeróżne koncerty.
- Nareszcie, zaraz mi ręce odpadną od tego trzymania kierownicy. - wyjęczał żałośnie Stanley. Joe przewrócił oczami szepcząc mi na ucho coś w stylu "Nikt nie kazał mu to przyjeżdżać" i pocałował mnie w policzek. Zaśmiałam się z jego wręcz dziecinnego zachowania i narzuciłam na siebie własnoręcznie uszyty sweter. Był rozpinany, w kolorowe wzory i sięgał mi za kolana.
Po niecałych dwudziestu minutach znaleźliśmy się pod docelowym miejscem - polem namiotowym. Stanley zaparkował flower-power busa na obrzeżach terenu, a ja i Joe rozpoczęliśmy rozkładanie naszego namiotu w kwieciste wzory. Szło nam to bardzo opornie, ale po niecałej godzinie "lokum" zostało stworzone. Koncert miał się odbyć dopiero jutro więc całe dzisiejsze po południe mieliśmy dla siebie.
- Naomi, my pójdziemy pozwiedzać, wrócimy wieczorem. - powiedziałam do dziewczyny i chwyciłam bruneta za rękę idąc przed siebie w nieznanym nam kierunku.
Joe miał dzisiaj ewidentnie zły humor. Prawie się nie odzywał, był zamyślony. Pomyślałam, że to przez tę nieszczęsną podróż, ale mimo wszystko postanowiłam zapytać o co chodzi.
- Anthony, czy coś się stało?
- Tak. - przelotnie spojrzał mi w oczy po czym przez kilka następnych minut w milczeniu wpatrywaliśmy się w zaludnione ulice przed nami. - Zastanawiasz się jak zapytać o co chodzi, prawda? - spytał na co się roześmiałam i przytaknęłam ruchem głowy. - Martwię się o Ciebie, Madeleine. O Ciebie i o nas.
- Dlaczego?
- Naprawdę nie wiesz? Nie widzisz jak wygląda Twoje życie? Nie chcę, żebyś w wieku dwudziestu kilku lat się zaćpała na śmierć albo żeby twoje płuca odmówiły posłuszeństwa od nadmiaru fajek. Każdej nocy, gdy śpisz w parku ja nie mogę zmrużyć oka, bo się o Ciebie martwię! - wyrecytował jednym tchem zatrzymując się i patrząc mi głęboko w oczy.
- Proszę Cię... tyle razy poruszaliśmy ten temat. Mam już go dosyć. - westchnęłam i chciałam iść dalej, ale brunet mnie powstrzymał.
- Masz dosyć tego, że się o Ciebie martwię?
- Nie każ mi zmieniać swoich ideologii oraz życia, bo i tak tego nie zrobię.
Na tych słowach skończyliśmy rozmawiać. W tamtym momencie miałam serdecznie dość jego nieszczęsnej troskliwości. Denerwowało mnie takie coś. Ingerencja w cudze życie to zdecydowanie jedna z najbardziej irytujących rzeczy z jakimi miałam styczność. Czy naprawdę jest mu aż tak ciężko zaakceptować to, że jestem taka, a nie inna?

Nie miałam ochoty dłużej spacerować po Los Angeles. Zaczęłam kierować się w stronę pola namiotowego. Nie wyobrażałam sobie spania z NIM w jednym, w dodatku tak ciasnym miejscu, ale cóż innego mogłam zrobić? Joe szedł za mną jak zamroczony baranek nawet się nie odzywając. Był poddenerwowany, nawet jakoś specjalnie się z tym nie krył.
- O jesteście! Nareszcie. Może rozpalimy ognisko? - zaproponowała Naomi, gdy dotarliśmy na miejsce.
Odmówiłam, byłam już zmęczona. Zmęczona i poirytowana. Nasze kłótnie wyglądały jak sprzeczki dzieci w przedszkolu; niedojrzałe i bez sensu. Ile razy można wypominać te same rzeczy?! Anthony mógł to robić w nieskończoność.
Aby chociaż trochę się rozluźnić rozebrałam się do bielizny i wskoczyłam do jeziorka,  przy którym znajdowało się pole. Położyłam się na plecach na powierzchni wody i powoli machałam rękami, aby nie pójść na dno. Najwidoczniej spędziłam w tej pozycji sporo czasu, bo gdy wyrwałam się z transu było już ciemno, a woda mieniła się w jasnym świetle księżyca. Nie chciałam jeszcze opuszczać tego miejsca więc popłynęłam nieco dalej i zaczęłam wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Było tak pięknie... mogłam cieszyć się wolnością i samotnością, do czasu...
- Przepraszam. - wymamrotał Joe niespodziewanie zjawiając się tuż obok mnie.
- Za niedługo znowu będzie Ci coś we mnie przeszkadzać. - rzuciłam oschle nawet na niego nie patrząc.
- Nie będzie... a nawet jeśli to nie bę....
- Naprawdę aż tak bardzo przeszkadza Ci to jaka jestem, że nie potrafisz tego zaakceptować? Po co zaczynasz coś co i tak nie przyniesie Ci żadnych efektów? Nie przeprowadzę się, nie skończę palić, nie zmienię się, zrozum. - przerwałam mu wyrzucając z siebie wszystko co chciałam mu powiedzieć i wyszłam z wody. Szybko narzuciłam na siebie ubrania i skierowałam się do namiotu. Ułożyłam się na cienkim, bawełnianym kocu i przykryłam swoje ciało grubym swetrem. Po chwili koło mnie usiadł Anthony i patrzał się na mnie z uśmiechem. Szybko zamknęłam oczy i udawałam, że śpię.
- Maddie... - spojrzał na mnie wyczekująco oczekując aż pozwolę mu położyć się obok mnie. - Przecież przeprosiłem. Już nie będę, obiecuję.
- Chodź. - powiedziałam od niechcenia i po chwili poczułam jego silną rękę obejmującą mnie w pasie. Przymknęłam oczy i próbowałam zasnąć... kolejny dzień zapowiadał się wręcz genialnie i nie było w tej wypowiedzi ani nutki sarkazmu.

♥ ♥ ♥ 

   - Gotowa? - spytała rozentuzjazmowana Naomi.
- Gotowa. - odpowiedziałam i wraz z pozostałą dwójką wyruszyłyśmy w kierunku sceny. Mimo, że przyszliśmy dość wcześniej to o miejscach pod samą sceną mogliśmy jedynie pomarzyć. Na ogromnym terenie było mnóstwo ludzi. Każdej mijanej przeze mnie osobie posyłałam ciepły uśmiech. Tak bardzo chciałam zamienić z nią chociażby kilka zdań... 
Po kilku minutach udało nam się zająć miejsce, scena była widoczna więc nie było źle. Staliśmy w miejscu i prowadząc dyskusję na przeróżne tematy czekaliśmy na pojawienie się zespołu. 
Wczorajszy dzień najwidoczniej dał do myślenia Anthony'emu. Dzisiaj był znacznie milszy dla Naomi i Stanley'a; rozmawiał z nimi, żartował, a nawet skomplementował moją przyjaciółkę.
Po niecałych czterdziestu minutach Jefferson Airplane pojawił się na scenie. Paul Kantner powitał wszystkich zgromadzonych. Koncert rozpoczął się od utworu In time, później nadszedł czas na pozostałe piosenki z najnowszego albumu Crown of Creation. Przez cały czas wraz z Naomi dosłownie szalałyśmy z dala od naszych partnerów, którzy niespodziewanie się ulotnili. 
Koncert zakończył się po około dwóch godzinach. Nie miałyśmy zamiaru wracać do samochodu toteż wybrałyśmy się na damski wypad do centrum miasta. Joe i Stanley nie powinni się martwić, szczerze mówiąc to bałam się trochę o ich samotne rozmowy, ale szybko odpędzałam od siebie takie myśli. 
Na sam początek wstąpiłyśmy do sklepu monopolowego po dwie butelki najtańszego wina, na szczęście zostało mi jeszcze trochę pieniędzy ze sprzedaży rysunku, nie chciałam znowu wykorzystywać Naomi. 
- Proszę pokazać dowód. - rozkazał sprzedawca. Całe szczęście, że Nao zawsze nosiła przy sobie dokumenty, bo ja nie posiadałam dowodu osobistego. To znaczy miałam skończone osiemnaście lat, ale nie trudziłam się z tym żeby go wyrabiać. 
Po wyjściu ze sklepu skierowałyśmy się na plażę. Jak zwykle, to nasze ulubione miejsce. Na dworze było jeszcze w miarę widno. Wysokie fale kłębiły się na wodzie, a promienie zachodzącego słońca delikatnie rozgrzewały nasze ciała.
- Madeleine, jak Wam się układa z Joe? 
- Dobrze. - wzruszyłam ramionami i spojrzałam w stronę Naomi. - Dlaczego pytasz? 
- Tak jakoś... nie wyglądacie na szczęśliwych. Nie pomyśl sobie, że jestem natrętna i się wtrącam, po prostu chcę mieć pewność, że wszystko u Ciebie w porządku. 
- Nie masz się o co martwić, zapewniam Cię. - uśmiechnęłam się serdecznie i otworzyłam zębami wino.

♥ ♥ ♥ 
  - Chodź, zbieramy się, jest już ciemno. - Naomi zaczęła śmiać się jakby powiedziała właśnie coś bardzo śmiesznego, to alkohol tak na nią podziałał. Na mnie z resztą również. Ledwo co podniosłam się z piachu. Duża ilość procentów to jedna z wad najtańszego wina dostępnego na rynku. 
Wędrowałyśmy ulicami Los Angeles kompletnie pijane, każda drobnostka rozśmieszała nas do łez. Nawet nie wiedziałyśmy gdzie się znajdujemy i gdzie jest nasze pole namiotowe, ale w tamtym momencie zupełnie nas to nie obchodziło, po prostu szłyśmy przed siebie.
Gdy przechodziłam przez pasy poczułam jak coś strasznie twardego o mnie uderza. Usłyszałam tylko krzyk Naomi, później przez moje ciało przeszła fala straszliwego bólu, aż w końcu zasnęłam i wszystkie cierpienia dobiegły końca...

5 komentarzy:

  1. Tu skomentuję prolog i dwa rozdziały, jeśli Ci to nie przeszkadza.
    Zajebiście, super, tylko zacznę od BARDZO rażącego błędu, bodajże w pierwszym rozdziale. "Włochy to pięknie miasto". Włochy to PAŃSTWO.
    No. W skrócie:
    Fajnie opowiadanko się zapowiada, dokładnie nie wiadomo kim jest główna bohaterka. Wiesz co mi się bardzo podoba? Że jest tu Joe! kocham opowiadania, w których jest Joe! <3<3<3<3<3 duuuży plus.
    Czyli będzie o Aerosmith? :33333
    WEEEEEEEEEEEEE
    A 3:
    O shit, co się kurwa, potrącił samochód, czy jak? AAAA, mam nadzieję, że będzie dobrze, tylko żeby Joe nie porzucił ,aaaaa!
    Zajebioza *.*
    Dziękuję za nominację i odpowiedziałam na pytania.
    Wrzucam Cię do polecanych! xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O mój Boże, co za wstyd. ;_; Dziękuję za upomnienie, błąd został poprawiony. xD
      Joe'go będzie baaaardzo dużo więc myślę, że będziesz usatysfakcjonowana.
      Bardzo dziękuję! ☮☮☮

      Usuń
  2. O niee, wypadek!!! :O Oby nic im nie było poważnego...
    No trudno, Joe chyba będzie MUSIAŁ pogodzić się z tym, że Maddie jest hippiską i ma swoje nawyki. Najważniejsze,żeby się nie kłócili <3333
    Pozdrawiam i życzę weny! :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Joe mnie zaczął wkurwiać szczerze mówiąc. Z jednej strony to urocze, że się o nią martwi, a z drugiej to dobrze wiedział, że Maddie jest hippiską i jaki tryb życia prowadzi.
    Ten wypadek... :O Oby nic poważnego się nie stało!
    Serdecznie pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki świetny wygląd bloga, czasami wpadam do ciebie tylko po to aby zobaczyć oprawę graficzną. XD
    Co do rozdziału no to jest cudowny, ale to rutyna. ;p
    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i na to co stało się Maddie. :(

    OdpowiedzUsuń